Ciągle szukam w ludziach tego światła

Niektórzy mówią, że zwariował, a on zastanawia się, co jeszcze można zrobić, aby świat był trochę lepszy. Z Tomaszem Wilgoszem, oławianinem, który pomaga uchodźcom z Syrii – rozmawia Monika Gałuszka-Sucharska

Jesteś bardzo zajęty, a jeszcze znajdujesz czas, żeby pomagać sześciu syryjskim uchodźcom…

Są bardzo samodzielni, chociaż mieszkają w Oławie dopiero cztery miesiące.

Samodzielni?

Gdyby mnie zabrakło, to już by sobie poradzili, oczywiście za wyjątkiem trudniejszych sytuacji.  Na przykład gdy mały Adel zachorował, pojechałem z nim i jego rodzicami na SOR. Poza tym, wszystko robią sami – chodzą do sklepu, mężczyźni pomagają w ogrodzie przy parafii, mały uczęszcza do przedszkola. W tym czasie Salwa gotuje, zajmuje się domem, dba o męża, który jest zawsze ubrany z wielką dbałością. W takiej kulturze żyli w Syrii. Zachwyca i zadziwia mnie ich kuchnia. Jedzą skromnie, inaczej niż my. Są dwie miseczki – w jednej jest oliwa z oliwek, w drugiej – wymieszane przyprawy. Maczają kajzerkę w oliwie i przyprawie. Ktoś im da skrzynkę ziemniaków, inny – jabłek. Salwa robi dżemy, nawet z marchewek, nic się nie marnuje.

Kto najlepiej opanował język polski?

Mały Adel. Przy obcych trochę się wstydzi, ale przy nas potrafi mówić całymi zdaniami: – Tomek, gdzie byłeś, jak się masz, co robisz? Wierszyki, piosenki z przedszkola opanował świetnie, nawet akcent ma taki… polski. Mimoz też szybko chwyta. Toni, przez to, że lepiej zna angielski, w rozmowie szybko próbuje na niego przeskoczyć. Państwo Chlebni, którzy uczą ich polskiego, zastrzegają, że mają mówić tylko po polsku i bez uproszczeń.

Codziennie widujecie się z nimi?

Nie, nie chcemy ich krępować. Zresztą, też mamy swoje życie, nie zawsze jest czas. Nasi Syryjczycy są bardzo dyskretni, nie chcą się narzucać, ale zawsze z radością nas witają. Niedawno wystraszyłem się, bo otrzymałem telefon: – Tomek, przyjedź teraz! Okazało się, że poszła uszczelka w kranie. Poradzili sobie, zakręcili zawory, ale już z kupnem potrzebnych części mieli problem. To jeden z pojedynczych przypadków, kiedy zadzwonili, bo czegoś potrzebowali.

Lis powiedział do Małego Księcia, że jeżeli się kogoś oswoi, jest się za niego odpowiedzialnym. Ty wziąłeś tę odpowiedzialność na siebie.

Ludzie często mnie pytają: – Jak tam twoi uchodźcy? Twoi Syryjczycy? Przyzwyczaiłem się, ale przecież to są wolni ludzie. Mieli prawo przyjechać i tu mieszkać, a ja tylko trochę im pomagam. Zdaję sobie sprawę, że gdyby coś się stało, też usłyszałbym: – Ci twoi Syryjczycy…

podłożyli bombę?

Czy oni czegoś tam nie montują w piwnicy? Rozumiem, że po zamachach ludzie się boją… Nie chcę tak… Co włączę internet, tam jest nawał tego wszystkiego. Chcę się od tego odciąć, żyć normalnym życiem.

Przyjąłeś ich i akurat zaczęły się antyimigranckie protesty…

Gdy w maju zadeklarowaliśmy pomoc, było cicho. Przyjechali w lipcu i jeszcze niewiele się działo. W sierpniu coraz bardziej przecierały się uchodźcze i imigracyjne szlaki. Nawet nie przeczuwaliśmy, co będzie się dalej działo. Podejrzewam, że to i tak nie zmieniłoby naszej decyzji. Wiadomo było, że to chrześcijanie, ale podejrzewam, że gdyby mnie spytano, nie stawiałbym warunków, że przyjmę tylko i wyłącznie chrześcijan, a nie na przykład muzułmanów.

Powiedziałeś „Gazecie Wyborczej”, że wolałbyś przed takim dylematem nie stawać, pewnie jak większość ludzi…

Rodzina, której pomagam, to wspaniali, serdeczni i kochani ludzie, dlatego łatwo mi się teraz mówi. Mogłem trafić na wrednych chrześcijan albo miłych muzułmanów. A tu nie chodzi o wiarę, tylko o człowieczeństwo, o zwykłe odczucia. Powiedziałem tak, bo widzę po naszych Syryjczykach, że oni też się boją muzułmanów jako muzułmanów, chociaż wiadomo, że nie wszystkich należy utożsamiać z terroryzmem.

– Oni się boją muzułmanów, a Polacy boją się ich. Antyimigracyjne hasła, marsze, ten hejt w internecie, którego nie da się czytać. Boli cię to?

– Czytając to, co się pojawiało, mógłbym wysnuć wniosek, że wokół jest wielu wspaniałych ludzi, którzy chcą pomagać Polakom z Ukrainy, polskim bezrobotnym, polskim dzieciom.

– To dlaczego nie pomagają?

– No właśnie, dlaczego tego nie robią? To dyżurny temat i hasła.

– Dyżurny temat obcego?

– Tak. Skoro mamy tylu swoich potrzebujących, to im pomagajmy, zamiast ciągle jęczeć i narzekać. Czy ja komuś zabraniam?

– Niedawno pobito Syryjczyków w Poznaniu, na marszu niepodległości i innych marszach przeciwko imigrantom pojawiły się niebezpieczne hasła. Nie martwi cię to, że idziemy w stronę państwa narodowego?

– Martwi i smucę się niektórymi głosami, płynącymi z Kościoła katolickiego. Trochę tak to wygląda, że jako katolik powinienem być przeciw, bronić własnej tożsamości – według mnie całkowicie źle rozumianej. Czasem jest mi wstyd. Nie poruszam się po takich poziomach, że trzeba napisać list protestacyjny, że biskup powinien napisać list… Dla mnie to sztuczne. Każdy ma sumienie i każdy, kto idzie w takim marszu z hasłami, że Polska jest dla Polaków, i jeszcze gorszymi, powinien sam odpowiedzieć sobie na pytanie, co robi, czy to rozumie. A może tylko poddaje się jakiemuś trendowi? Podejrzewam, że gdyby porozmawiać z każdym z osobna, część nie wiedziałaby, po co w ogóle tam idzie. Bo ktoś gdzieś rzucił hasło? Ludzie mi pomagają, przekazują ubrania dla Syryjczyków, a za chwilę na Facebooku udostępniają dziwne, głupie treści. Można im pokazać filmiki z bombardowań w Syrii, jak samolot spada na dom i giną ludzie. Trudno się dziwić, że stamtąd uciekają. Zarzuca się im, że nie walczą? Z kim? Ze wszystkimi? Z Państwem Islamskim? To rozgrywki polityczne – każdy jest przeciwko każdemu. Kiedyś próbowałem tłumaczyć, ale… Już nie próbuję. Trzeba odróżnić jednych od drugich.

– Wielu nie odróżnia. Dziś palą kukłę Żyda, jutro będzie to kukła Syryjczyka.

– Właśnie się zastanawiałem, skąd ten Żyd? Szybciej pomyślałbym, że spalą jakiegoś islamistę.

– Żyd zawsze funkcjonował jako obcy. Część prawicy i środowiska narodowe chętnie po to sięgają. W Oławie jest spokojnie?

Mówią, że w Oławie nie doznali żadnych przejawów agresji czy wrogości. Jest dobrze. Czasem może martwię się na zapas, ale widzę, że są ufni, bo zostali pozytywnie przyjęci. Trzeba przecież żyć normalnie i doceniać, że ludzie są różni i mogą nas czymś ubogacać. Nie unikamy kontaktu z ludźmi. Jeżeli ktoś się czuje źle w zetknięciu z syryjskim uchodźcą, to jego problem, nie nasz.

– Czytałam, że wspólnie śpiewaliście kolędy. Opowiedz o tym.

– Skontaktowano nas ze współpracownikiem rzecznika praw obywatelskich. Powiedział, że uczą się od nas gościnności. Biuro rzecznika interesuje się życiem Syryjczyków w Polsce, planuje akcje informacyjne w szkołach i instytucjach. Zadzwoniono do mnie z propozycją nagrania płyty wigilijnej w Programie Trzecim Polskiego Radia. Pojechaliśmy do Warszawy na nagranie razem z moją rodziną, Syryjczykami i naszymi polskimi przyjaciółmi.

– Co śpiewaliście?

– Gdy nas poproszono o wybór, zwróciłem się o pomoc do Jacka Chlebnego, który jest muzykiem. Stwierdził, że Syryjczycy nie są w stanie zaśpiewać „Lulajże Jezuniu” czy „Przybieżeli do Betlejem”. Zaproponowali kolędę syryjską, wpadającą w ucho, bardzo rytmiczną. Jacek wziął z niej refren i ułożył po polsku. Słowa są proste, a ostatnią zwrotkę Mimoz śpiewa solo. Jacek chyba miał jakiś głos z nieba, bo wymyślił to wspaniale, zwłaszcza przesłanie. W jednej ze zwrotek śpiewa: – Gdy zapukam do twych drzwi, otwórz mi. Jest nawiązanie do rodziny Jezusa, która szuka miejsca, i do uchodźców. W ostatniej zwrotce: – Gdy zapukam do twych drzwi, ty otworzysz mi, będzie z nami Boży syn. Można do tego dopisać całą teologię…

– Ty otworzyłeś drzwi, chociaż nie pukali właśnie do ciebie.

– Ale generalnie pukali. Okres przedświąteczny sprzyja refleksji na temat swojego postępowania. Teraz zastanawiam się, jak zorganizować Wigilię, muszę porozmawiać z pozostałą rodziną.

– Jak rodzina odnosi się do twojego pomysłu z pomaganiem?

– Ela, moja żona, jest niesamowita. Gdyby ona tego nie zaakceptowała, pewnie bym się wstrzymał.

– Nie są z ciebie dumni? Oława powinna być dumna. Do naszej gazety przyszedł SMS z Podhala, od redaktora zaprzyjaźnionego z nami tygodnika: – Zazdroszczę Wam Tomasza Wilgosza. To musi być jakiś super facet!

– Niektórzy są dumny. Słyszę głosy, że ratujemy honor Polaków, ale to przesada. Mama jest dumna, oczywiście. Rodzice, jak to rodzice… Z innych stron pojawiają się głosy, że uchodźcy żerują na innych…

– Pomogłeś im bez pomocy państwa, bo czułeś, że tak trzeba. Mówisz, że wstydzisz się za narodowców, czasem za Kościół. Tymczasem to w twoim towarzystwie ludzie mogą czuć się zawstydzeni, że nie potrafią być takim człowiekiem.

– Raczej nie spotykam się z wieloma osobami, obracam się w swoim kręgu. Wyczuwam, że gdy ktoś ma odmienne zdanie, to unika tego tematu. Nawet gdy ja mówię o tym tak po prostu. Wiem, że nie należy drążyć. Nie chcę nikogo przekonywać. W pierwszej fali otrzymaliśmy dużo pomocy i propozycji, teraz to przycichło. Nie czuję się komfortowo, gdy mam kogoś o coś prosić, czy się tłumaczyć się z tego, co robię. Staramy się, aby włączyć rodzinę do rocznego programu rządowego, złożyliśmy wniosek w Powiatowym Centrum Pomocy Rodzinie w Oławie. Na razie utrzymują się z mojej pomocy oraz z tego, co inni nam przekażą.

– Niektórzy mówią, że ten Wilgosz to chyba zwariował albo ma tyle kasy, że nie wie, co z nią robić. Jeszcze inni szukają ukrytego dna.

– Słyszałem, że mam dostać 20 tys. euro z Unii Europejskiej na głowę. Taki jestem sprytny! Znajomy ksiądz powiedział mi, że dobrze, że to ja ich przyjąłem, bo inni być może chcieliby coś na tym ugrać, dorobić się. Tak też ludzie myślą. Tymczasem na razie od naszego państwa nie dostali nic. Owszem, prywatne przedszkole „Kredka” przyjęło Adela, ale to dobra wola pani dyrektor i jej gospodarności oraz zaangażowania innych oławskich firm.

– Poruszyło mnie, gdy zobaczyłam naszych Syryjczyków pod Pomnikiem Losów Ojczyzny w Święto Niepodległości.

– Wytłumaczyłem im, że to nasze bardzo ważne święto i poszliśmy. W Oławie jest dobry klimat, porozmawialiśmy ze starostą, zaprosił nas pod pomnik. Asymilują się. Nie patrząc na górę, można tu, na dole – w mieście, w parafiach – robić ważne i potrzebne rzeczy. Mam pewną wizję… Kurcze, historia nas oceni… Czasem wystarczy jakiś gest gościnności, rozmowa, dobre słowo. Żeby poczuli się częścią wspólnoty. Jeżeli na przykład w kościele ogłoszona jest zbiórka pieniędzy dla chrześcijan z Syrii, a w ławce siedzą Syryjczycy i nie wspomina się o nich ani słowem, to trochę dziwne. Jednocześnie są księża, którzy dają im wsparcie. Dostałem nawet „list pochwalny” od arcybiskupa Kupnego. Byliby szczęśliwi, gdyby jakiś kapłan ich odwiedził i wsparł dobrym słowem. Jeden ksiądz z Chicago, ksiądz Ryszard, który kiedyś był w Oławie, zebrał pieniądze i wysłał nam przekazem, pomógł też kapłan z Krakowa. Z drugiej strony byłem niedawno na jakimś spotkaniu i usłyszałem niewybredne żarty o uchodźcach – ile pontonów gdzieś tam się zmieści. Nie rozumiem tego. Przecież ci ludzie giną. To może kogoś śmieszyć?

– Niektórzy uważają, że poprawność polityczna zabrania mówić ludziom tego, co naprawdę myślą. Może lepiej się odciąć od internetu i robić to, co uważa się za słuszne?

– Inaczej człowiek by zwariował. Mam dzieci, żonę, muszę ich chronić. Mój syn usłyszał w szkole, że ma w domu Arabów. Dzieci śmiały się z niego. Marzy mi się, aby wejść do szkół średnich, opowiedzieć uczniom o sytuacji w Syrii, o wojnie, o życiu tam.

– Jednak wierzysz, że coś można zmienić!

– Wydaje mi się, że tak. Że gdyby pokazać młodzieży, ludziom, jak jest naprawdę, podchwyciliby coś innego. Nie znają drugiej strony, a w internecie dominuje agresja. Brakuje mi jakiejś inicjatywy władz, instytucji. Jeżeli zobaczyłbym, że inni też chcą, byłbym bardziej zmobilizowany. Nie chcę pchać się na siłę.

– Może inni nie chcą wiedzieć, mają swoje problemy, czekają na obiecane 500 zł?

– Tym żyje świat, nie można się izolować. Może przy okazji Świąt Bożego Narodzenia coś się ruszy.

– Zgłosiliśmy cię jako redakcja do nagrody „Anody”, w konkursie organizowanym przez Muzeum Powstania Warszawskiego, jako bohatera, który codziennym postępowaniem daje nam przykład…

– Niektórzy zarzucają mi, że wyszedłem do mediów, że Syryjczycy żyli niezauważeni, a teraz wszyscy ich znają. I dobrze, przynajmniej wiedzą, kim są. Dostrzegam gdzieniegdzie światełka w tunelu, bo spotykam się także z dobrymi reakcjami. Idę przez miasto i zastanawiam się, co ludzie o mnie myślą… To głupie.

– Gdy napisałam o tobie w swoim reportażu, ludzie dzwonili do mnie i mówili: – Czytam i płaczę.

To dobrze, że widać empatię. Nie mam czasu, żeby wyjść na ulicę, spytać ludzi, porozmawiać z nimi, być razem.

– Happening?

– Usłyszałbym, co myślą.

– Chciałbyś konfrontacji?

– Może wspomogłyby mnie odgłosy aprobaty. Oficjalnie nikt nie ma czasu. Taką sytuację, że w Oławie pomaga się uchodźcom, można wykorzystać, zrobić wspólnie coś dobrego, pokazać innym. Bardziej chodzi o kontakty międzyludzkie, nawiązywanie więzi. To dla Syryjczyków bardzo miłe.

– Ludzie nie wiedzą jak podejść, jest bariera językowa.

– Tak, to też może być przeszkodą, ale mam nadzieję, że z czasem będzie łatwiej. Wierzę, że tak będzie, szukam w innych tej iskierki, tego światła.

 

Monika Gałuszka-Sucharska, „Gazeta Powiatowa-Wiadomości Oławskie”

Tekst był nominowany w konkursie SGL Local Press 2015 w kategorii „wywiad i inne gatunki publicystyczne”

 

Tagi :

SGL Local Press

Udostępnij