Tekst nominowany w konkursie SGL Local Press 2017 w kategorii „dziennikarstwo specjalistyczne”
Autor: Beata Zalot, Tygodnik Podhalański
Kiedy gra na fortepianie, jego niepełnosprawność znika, a ci, którzy słuchają jego muzyki, dostają zaproszenie do zaczarowanego świata pełnego niezwykłych krajobrazów i fantastycznych opowieści.
Zanim przekraczam próg domu, przez okno dobiegają mnie dźwięki fortepianu. Mieszają się ze świergotem ptaków, bo drewniany dom, wybudowany jeszcze przed wojną, stoi na granicy lasu. W pokoju za fortepianem siedzi Grzegorz, z uczuciem wydobywa z instrumentu każdy dźwięk. Gra pięknie. Jakby snuł opowieść. – To jego najlepszy sposób na komunikację z nami – mówi Łukasz Płonka, ojciec 29-latka. – Taka forma translatora –tłumaczy. Dzięki grze na fortepianie Grzegorz mówi o swoich emocjach, nastrojach, kłóci się z innymi, cieszy, smuci. Przekazuje to, czego nie potrafi za pomocą słów. Wtedy, kiedy gra utwory swoich ulubionych kompozytorów – Beethovena, Debussy`ego, Schumana czy Satiego, ale także poprzez własne kompozycje. Jego utwory są jak baśnie. Wystarczy zamknąć oczy i wsłuchując się w muzykę Grzegorza, razem z nim zobaczyć norweskie fiordy, być w środku walki z żywiołami natury czy dać się owinąć delikatnym nitkom czasu, snującym się jak nasze życie. Albo po prostu usłyszeć ciszę…
Jednak serca szerszej publiczności chłopak z Murzasichla podbił, wygrywając na fortepianie ulubioną „Sonatę Księżycową” Beethovena. Ulubioną, bo to nagranie na kasecie to jedna z pamiątek po nieżyjącej już mamie. Sonata Beethovena jest dla niego ważna może też trochę dlatego, że niemiecki kompozytor był – podobnie jak Grzegorz – głuchy. Tylko że autor IX Symfonii ogłuchł, kiedy miał 30 lat, a Grzegorz żył w ciszy przez pierwsze kilkanaście lat swojego życia. Tak naprawdę dźwiękami i muzyką w pełni może się cieszyć od kilku lat. A „Sonatę Księżycową” nauczył się grać nie znając nut, słuchając utworu z taśmy. Bo Grzegorza długo nie chcieli przyjąć do szkoły muzycznej. Zresztą lista krzywd, jaką wyrządzili mu dorośli – lekarze, nauczyciele, urzędnicy – jest długa.
Poza systemem
Przez błędne diagnozy przez lata był uważany za dziecko autystyczne, niepełnosprawne umysłowo. Tak zwani „specjaliści” odebrali mu możliwość normalnej edukacji, pozbawili na lata muzyki, która jest jego największą miłością.
Kiedy się urodził, lekarze przyznali mu tylko 2 pkt w 10-stopniowej skali Apgar. Był wcześniakiem. Urodził się z niedotlenieniem, jednostronnym paraliżem. Niedługo potem neurolog stwierdził autyzm. Potwierdził to psycholog. Chłopczyk prawie nie widział, nie mówił i prawie nie słyszał, choć reagował na niskie dźwięki i samogłoski. Lekarze twierdzili, że słyszy i przekonywali rodziców, że brak reakcji to skutek autyzmu i życia we własnym świecie. Uważany był za dziecko niepełnosprawne intelektualnie. Dopiero po latach wyszło na jaw, że lekarskie diagnozy były błędne, a powodem jego izolacji był głęboki niedosłuch. Jego izolację pogłębiał jeszcze bardzo słaby wzrok. Kiedy Grzegorz miał półtora roku, w wypadku zginęła jego matka, Joanna, uzdolniona organistka koncertowa. W domu pozostał po niej tylko 150-letni piękny fortepian, który Grzegorz bardzo lubił. Gra na nim do dziś, chociaż nie można z niego wydobyć już wszystkich dźwięków.
Po śmierci żony ojciec został z trójką dzieci, w tym z dwójką chorych, wymagających szczególnej opieki. Te trudne obowiązki przejęła na siebie przyjaciółka Joanny – Małgorzata, która została drugą żoną pana Łukasza, a dla trójki jego dzieci – mamą. – Grzegorz był bardzo pogodnym chłopcem, ale nie było z nim kontaktu werbalnego – opowiada pani Małgorzata. W wieku 7 lat Grzegorz trafił do ośrodka szkolno-wychowawczego w Zakopanem na Kamieńcu. Wtedy tamtejsza psycholog stwierdziła u niego upośledzenie umysłowe w stopniu umiarkowanym, na granicy ze znacznym. Grześ został skierowany do grupy dzieci z umiarkowanym upośledzeniem i przebywał w niej kolejnych 7 lat swojego życia.
Szybko zaczął się buntować. Nie lubił tam jeździć. Nudził się, mówił, że chodzi do głupiej szkoły. – Pamiętam, jak zobaczyłem plan lekcji mojego młodszego brata Michała, który chodził do normalnej szkoły. Miał historię, geografię, fizykę, chemię. Zacząłem wypytywać, dlaczego w mojej szkole nie ma takich przedmiotów – opowiada. Mówi niewyraźnie, choć od tamtego czasu zrobił duże postępy. Dopiero logopeda powiedziała rodzicom, że podejrzewa u niego niedosłuch. Miał wtedy 13 lat. Rodzice pojechali z nim do Instytutu Fizjologii i Patologii Słuchu w Warszawie. Szybko wyszło na jaw, że rzeczywiście, Grzegorz ma głęboki niedosłuch. Kolejne badania wykluczyły autyzm. Wyszło też na jaw, że jego niepełnosprawność intelektualna balansuje na granicy normy. Powinien uczyć się w normalnej szkole. Jednak wieloletnie życie w izolacji, brak właściwej edukacji były już nie do odrobienia.
Odkrywanie dźwięków
Jednak życie Grzegorza od tego momentu bardzo się zmieniło. Dostał aparaty słuchowe, przeszedł korekcję zeza. – Dobrze pamiętam ten moment, kiedy zacząłem słyszeć wysokie dźwięki. Zacząłem się bawić muzyką. Chodziłem do lasu, żeby posłuchać śpiewu ptaków – wspomina. Rodzice zabrali syna z ośrodka na Kamieńcu. Miał prawie 15 lat, a zaczynał dopiero edukację na poziomie podstawówki. Kontakt z nim był utrudniony, bełkotał niewyraźnie, porozumiewał się za pomocą prostych haseł. Zaczęła się wędrówka po poradniach, różnych instytucjach, walka z bezsensownymi często przepisami. Szukanie dla niego odpowiedniej szkoły. – Bo były albo szkoły dla głuchoniemych, albo niewidomych, a on, nie dość że miał problemy ze słuchem, to bardzo źle widział. Nie miał tęczówek, czytał tylko z bardzo bliska – tłumaczy Małgorzata.
W końcu rodzice znaleźli dla niego szkołę w Bydgoszczy – placówkę dla dzieci głucho-niewidzacych. – Grzegorz miał wielki pęd do nauki, a tam poziom był bardzo niski, było gorzej niż na Kamieńcu. Po 3 miesiącach zabraliśmy go stamtąd – opowiada przybrana mama.
Grzegorz trafił do kolejnej szkoły – tym razem dla dzieci niewidomych i niedowidzących w Krakowie. Miał indywidualny tok nauczania. Jego edukacja przyspieszyła. Tu skończył podstawówkę. Uczył się także w domu, podczas przyjazdów na weekendy. Dostawał dodatkowe prywatne lekcje. – Był zafascynowany naukami przyrodniczymi – wspomina pani Małgorzata.
W Krakowie poddawany był muzykoterapii. – Pani Ala nauczyła go grać na pianinie, lekcje leciały jak samolot – opowiada mama. – Grzegorz od dzieciństwa bawił się fortepianem. Dobrze słyszał samogłoski, spółgłoski bardzo źle, częściowo, dlatego nie rozumiał mowy
– dodaje. Będąc w krakowskiej szkole, dowiedział się, że jest coś takiego, jak szkoła muzyczna. Marzył, żeby się do niej dostać, ale ze względu na braki w edukacji nie został przyjęty. – To było dla niego wielkie rozczarowanie – wspomina pani Małgorzata. Dlatego rodzice zorganizowali dla niego prywatne lekcje podstaw muzyki. W weekendy przyjeżdżał do niego Jerzy „Juras” Gruszczyński, który uczył go nut, zasad gry na instrumencie.
Sonata, która wyciska łzy
Potem trafił do gimnazjum w ośrodku dla dzieci niewidzących w Laskach.. Tu największą radość sprawiało mu ognisko muzyczne. W internacie był też fortepian, a w muzyce rozmiłowany był kierownik internatu – Krystian Wypich, który sam grał na skrzypcach i bardzo wiele czasu poświęcił Grzegorzowi. Raz w miesiącu zabierał dzieci do filharmonii w Warszawie.
Kiedy Grzegorz skończył 19 lat, lekarze wszczepili mu implant słuchu, dzięki któremu zaczął słyszeć już wszystkie oktawy fortepianu. Lepiej rozumiał mowę. Mógł zachwycić się śpiewem ptaków w pobliskim lesie, szumem lasu. Łatwiej było mu się kontaktować z innymi, zaczął się lepiej uczyć. Wtedy właśnie zaczął też komponować.
Gdy po operacji wrócił na kilka miesięcy do domu, uparł się, że nauczy się grać na fortepianie właśnie Sonatę Księżycową Beethovena. – Miał nuty trzy razy powiększone, gdy sobie z nimi nie radził, słuchał z kasety albo dzwonił do pana Krystiana w Laskach i prosił o pomoc w odczytaniu nut. Spędzał przy fortepianie wiele godzin, aż nauczył się grać ten utwór perfekcyjnie – opowiada pani Małgorzata. – Słuchał różnych interpretacji „Sonaty, a potem stworzył własną – dodaje.
Gdy pierwszy raz zagrał ten utwór publicznie na koncercie charytatywnym w Łomiankach, dostał owacje na stojąco. – Wcześniej zagrał „Sonatę” w szkole w Laskach, wszyscy „wymiękli”. kilku nauczycieli miało w oczach łzy. Od razu przyjęto go do szkoły muzycznej I stopnia – opowiada pani Małgorzata.
Po półtora roku, gdy skończył gimnazjum, musiał wrócić do Murzasichla. Nie miał egzaminów gimnazjalnych, bo szkoła w Laskach nie była zgłoszona do takiego egzaminu końcowego. Musiał też przerwać edukację muzyczną. Chciał kontynuować edukację w zawodówce, ale pojawiały się kolejne schody. Rodzice mogą dziś wiele powiedzieć o problemach dostępności edukacji dla osób niepełnosprawnych, mimo że – jak podkreśla pan Łukasz – jest to sprzeczne z konstytucją.
W końcu przyjęto go do szkoły zawodowej tkactwa w Ośrodku Szkolno-Wychowawczym w Nowym Targu. – To rewelacyjna szkoła i świetni nauczyciele – podkreśla pani Małgorzata. – Spotkał tu świetną polonistkę Ewę Barczak, którą do dzisiaj wspomina. To ona nauczyła go rozumieć język, pomogła w komunikacji – wyjaśnia. Gdy skończył 24 lata, musiał zakończyć naukę, choć do ukończenia zawodówki brakowało niewiele. Rozporządzenie ministerstwa edukacji nie przewidziało dłużej nauki dla uczniów niepełnosprawnych w szkołach ponadgimnazjalnych.Przepisy nie przewidziały takiej sytuacji, w jakiej był Grzegorz.
Edukację muzyczną kontynuował w prywatnej szkole Yamahy w Zakopanem, a potem w prywatnej szkole muzycznej w Jabłonce. Do dziś tata wozi go na Orawę 2 razy w tygodniu. Grzegorz interesuje się także informatyką – zrobił dwa kursy komputerowe wraz z praktyką w serwisie. – Ma dużą wiedze i umiejętności. Potrafi np. naprawić i złożyć każdy komputer, jednak trudności w komunikacji sprawiają, że pracodawcy boją się go zatrudnić – uważa pani Małgorzata. Mógłby też stroić fortepiany, ale dla pracodawców przeszkodą jest jego implant.
Czas Grzegorza
Trzy lata temu Michał, brat Grzegorza, poprosił go, żeby zagrał na przedstawieniu „Hamleta”, granego przez studentów Państwowej Podhalańskiej Wyższej Szkole Zawodowej w Nowym Targu. Ktoś go tam usłyszał, następstwem była propozycja występu w Miejskim Ośrodku Kultury w Nowym Targu. Podczas tego minikoncertu usłyszała go Ewa Krawczyk z Fundacji „Pomóż innym”, która zaprosiła go na koncert charytatywny w Warszawie. Tam dowiedział się o festiwalu dla osób implantowanych „Ślimakowe Rytmy” w Kajetanach.. Dwa lata temu brawurowo wygrał ten festiwal. „Księżycową sonatą” oczarował jurorów, publiczność. Rok później na jego fortepianie w domu przybyła kolejna statuetka „Człowieka bez barier”.
Wkrótce ukaże się też jego pierwsza płyta „Słyszę światło księżyca”. – To, co się dzieje teraz, to jakaś rekompensata za to, co go spotkało wcześniej – podkreśla ojciec 29-latka.
Karierę Grzegorza od półtora roku śledzi Hanna Milewska, krytyk muzyczny i dziennikarka. – Na Grzegorza zwrócił uwagę najpierw mój mąż Andrzej, który jest pianistą, teraz razem mu kibicujemy i jesteśmy świadkami jego rozwoju – mówi. – Grzegorz nie miał możliwości pójścia typową drogą dla tak utalentowanych muzycznie dzieci, które zaczynają uczyć się w szkole już wieku 6-7 lat, potem trafiają na studia muzyczne. Jego umiejętności językowe nie są standardowe, ma olbrzymie luki w wiedzy ogólnej – podkreśla. – Dla niego ogarnięcie materiału teoretycznego w szkole muzycznej nie jest możliwe. Natomiast jest bardzo chłonny i fantastycznie umie wykorzystać to, co już wie – twierdzi Hanna Milewska. – W muzyce potrafi się wypowiedzieć na tematy, które go interesują. Nie ma tu ograniczeń, które ma w języku.
Poprzez muzykę opowiada o zwierzętach, które tak lubi, o krajobrazach, zjawiskach. – Nabiera coraz większej śmiałości do budowania dużych form narracyjnych, ma dar kompozycji. Struktura komponowanych przez niego utworów jest wspaniała – zachwyca się krytyk. – Widać, że potrafi przeprowadzić ciekawie swoją myśl, opowieść, dynamicznie ją zharmonizować – mówi. Potrafi też pięknie zagrać ciszę. Jego kompozycje działają na wyobraźnię słuchaczy, są przestrzenne. Potrafi w nich wykorzystać klimaty z dzieł swoich ulubionych kompozytorów. Milewska podkreśla, że podobają jej się kompozycje organowe. – Są znakomite – przekonuje. – Grzegorz podszedł do organów inaczej, jak do instrumentu dla swoich narracji.
Według niej utwory Grzegorza są ilustracyjne, działają na wyobraźnię, słucha ich się z przyjemnością, jest w nich dużo emocji. – To nie jest muzyka korzystająca z bardzo wyrafinowanych środków, Grzegorz nigdy nie osiągnie sprawności wirtuozerskiej, ale na pewno jest to muzyka, w której wypracowuje swój własny styl i która sprawia słuchaczowi przyjemność – uważa.
…
Muzyka to nie jedyna jego miłość. Grzegorz dzieli czas pomiędzy trzy pasje, a wśród nich jest także informatyka i fotografowanie. Jest bardzo wrażliwy na piękno przyrody. Jego zdjęcia są niebanalne, poetyckie. Z kolei wiedza informatyczna świetnie przydaje się i współgra z zainteresowaniami muzycznymi. A we wszystkim, co robi, jest bardzo uczciwy i szczery. I wszystko robi na „maksa”.
Zdradza, że marzy też o założeniu własnej firmy. – Ale tak się dziwnie układa, że mówię niewyraźnie i niegramatycznie piszę. Mój problem z komunikacją jest dużą w tym przeszkodą – twierdzi. – Ludzie są bardzo nietolerancyjni – dodaje.
Tym, którzy chcą słuchać jego muzyki, oglądać jego zdjęcia czy na tyle uzbroić się w cierpliwość, by wysłuchać jego słów, ma bardzo wiele do zaoferowania. Bo światy Grzegorza są zaczarowane i nieskażone. Czyste i piękne, jak widoki z okna w domu w Murzasichlu. Te na polanę pod lasem, na którą podczas naszej rozmowy niespodziewanie przyszła sarna. Widziana z tego okna, przy którym chwilę wcześniej przysiadł dzięcioł.
Beata Zalot