Z Mariuszem Siewierą, kandydatem na burmistrza z komitetu Łowickie.pl, wiceburmistrzem przez 8 miesięcy w roku 2019, rozmawia Wojciech Waligórski
Materiał powstał w ramach projektu Stowarzyszenia Gazet Lokalnych „Audytor wyborczy sieci mediów lokalnych”, realizowanego z dotacji programu Aktywni Obywatele – Fundusz Krajowy finansowanego z Funduszy Norweskich.
Gdy do wyborów na burmistrza staje były wice, który odszedł, bo się nie dogadywał z Pierwszym, trudno nie zapytać o okoliczności tamtego rozstania. Gdy pierwszy raz startował Pan na burmistrza, w roku 2018, mając już za sobą kadencję w roli radnego miejskiego, mówił Pan o Krzysztofie Kalińskim jako o osobie, która jest zamknięta na nie swoje zdanie. To dlaczego w drugiej turze w 2018 roku zdecydował się Pan go poprzeć, mimo że Pan wiedział jakim jest?
Myślałem, że ludzie potrafią się zmieniać. Liczyłem, że relacje szef – podwładny, wiceburmistrz, będą jednak inne niż na linii burmistrz – radny. Ponadto myśmy wtedy rozmawiali o celach programowych, rozmowy odbywały się w szerszym gronie: ze strony burmistrza był on, był wiceburmistrz Bończak, był Michał Zalewski i Krystian Cipiński. Z naszej strony w tych rozmowach uczestniczyłem ja, Paweł Pięta, Robert Wójcik i Jacek Kłos. Myśmy nie podpisywali wtedy żadnego papieru, ale myślałem, że jesteśmy na tyle poważni, że skoro ustaliliśmy ramy programowe, w których będziemy się poruszać, to wszystko będzie szło w dobrym kierunku. A ja poszedłem do urzędu, by pilnować, żeby to, na co się umówiliśmy, było realizowane.
Na czym wam wtedy najbardziej zależało?
Każdy program krąży dokoła rozwoju miasta i dobra mieszkańców. Na pewno takim punktem była sprzedaż mieszkań komunalnych. Nie zgadzaliśmy się z praktyką z 2006-2007 roku, gdy tę sprzedaż podjęto, ale w taki sposób, że trwała krótko, a informacja o niej nie do wszystkich dotarła. Nie wszyscy wtedy też zdołali się przygotować finansowo na ten wykup. Więc ta sprzedaż była jednym z elementów naszej umowy koalicyjnej.
Gdy już odszedł Pan ze stanowiska wiceburmistrza, to choć rozmawialiśmy w wywiadzie dla gazety, unikał Pan podania przyczyn, które doprowadziły do tego odejścia. Ale na pewno wybrzmiało wtedy jedno: że czuł się pan odsunięty na bok, odsunięty od decyzji.
To prawda. Następowało powolne odcinanie moich kompetencji. Nawet z elementem odsunięcia od dziennika korespondencji. Dzisiaj mogę już też trochę więcej powiedzieć. Obejmując stanowisko wiceburmistrza powiedziałem, że będę lojalnym współpracownikiem, bo uważam, że w tych relacjach trzeba mieć do siebie zaufanie. I nierzadko broniłem Krzysztofa Kalińskiego przed radnymi z mojego klubu, gdy się nie zgadzali z jakimiś jego decyzjami.
Ale doszliśmy do takiego momentu, kiedy burmistrz zmienił strukturę organizacyjną urzędu podczas mojego urlopu, pozbawiając mnie pewnych kompetencji, które miałem wcześniej zapewnione.
Których?
Choćby wydziału obsługi przedsiębiorców. Doskonale wiedział, że chciałem to mieć w zakresie swoich kompetencji, bo sam byłem przedsiębiorcą. I relacje z tym środowiskiem były mi bliskie. Potem przyszedł ten nieszczęsny konkurs na stanowisko naczelnika tego nowego wydziału, w którym samo ogłoszenie o konkursie już było nieuczciwe, bo pominięto w nim elementy istotne…
Jakie?
Na stanowisko naczelnika wydziału trzeba mieć wykształcenie wyższe kierunkowe, którego Krystian Cipiński nie miał. Więc wrzucenie mnie do tej komisji rekrutacyjnej w sprawie Krystiana – a rozmawiałem z burmistrzem, że nie chcę być w tej komisji, że jeśli chcą coś robić niezgodnie z prawem, to niech nie robią tego moimi rękami – było brutalnym zagraniem. Ale dostałem polecenie służbowe i nie było dyskusji.
I w komisji głosował Pan za?
Nie, głosowałem przeciwko i myślałem, że komisja rewizyjna Rady Miejskiej się tym zajmie, no ale się nie zajęła.
Mimo że opozycyjny radny Jakub Wolski był jej przewodniczącym?
No, był… mam wrażenie, że po moim odejściu z rady ta komisja w ogóle przestała działać.
Więc elementów, które zdecydowały o tym, że odszedłem z urzędu jest bardzo dużo. I to nie jest tak, że myśmy to uczynili z dnia na dzień. Były spotkania, na których nasze zastrzeżenia i sprzeciw wyrażaliśmy, burmistrz potrafił lawirować, mówić, że piłka jest w grze, że wszystko będzie dobrze, że będziemy realizować te plany… Tylko, że jeśli kolejny raz ktoś cię oszukuje i jeśli kolejny raz masz wrażenie, że pewnego dnia wstaniesz i nie będziesz mógł patrzeć w lustro, to trzeba w końcu podjąć taką decyzję, jaką podjąłem.
Zdecydowałem się odejść, choć na tamten czas nie miałem alternatywy, nie miałem zagwarantowanej pracy. Poszedłem na tak zwany bruk. Ale miałem niesamowite wsparcie od radnych, od chłopaków. Po sierpniowej radzie (2019 – przyp. red.), na której nie głosowaliśmy za podniesieniem podatków, mieliśmy całonocną naradę, po której zaniosłem wypowiedzenie, a Robert Wójcik powiadomił w ratuszu, że nasz klub radnych wycofuje swe poparcie dla burmistrza i wychodzi z koalicji. Nie chcę za dużo o tym mówić, bo były wobec mnie stosowane nawet szantaże.
Cipiński wchodził w te szantaże wobec Pana?
Cipiński zazwyczaj siedział z telefonem w ręku. I zazwyczaj nic nie mówił. Ale przeżywaliśmy i groźby, że Robert Wójcik nie będzie już pracował (wtedy w MOPS – przyp. red.), i że Tadek Żaczek nie dostanie pieniędzy na Roczniki Łowickie – to było paskudne. Poziom zachowania dla mnie w ogóle nieakceptowalny.
Wprost burmistrz Kaliński mówił panu Żaczkowi, że nie dostanie pieniędzy na Roczniki jeżeli go nie poprze?
Na naszych spotkaniach tak. Albo mówił Lechowi Aniszewskiemu, że nie zrobi ulicy Chabrowej, przy której ten mieszka. Elementów nacisku było sporo, o tym się nie mówi.
W sądzie Pan to potwierdzi, gdyby przyszło co do czego?
Nie tylko ja to potwierdzę.
Stało się jak się stało, naczelnikiem wydziału zajmującego się przedsiębiorcami został Krystian Cipiński…
Z słabymi efektami jak widać. Gdy ja odchodziłem z tej działalności, to myśmy kończyli dwa duże projekty: ”Po nitce z Łowicza” i „Łowicz centrum przemysłu rolno-spożywczego”. To były środki zewnętrzne, fundusze europejskie, jeszcze Artur Michalak pozyskiwał te fundusze. Myśmy to realizowali z Karoliną Przyżycką i Adą Kaczor. To były pieniądze na promocję naszych przedsiębiorców. Od tego czasu żadnego tego typu programu wsparcia nie zrealizowano.
Zresztą Cipińskiemu nawet Łowicką Radę Biznesu udało się schrzanić, nie wiem po co, bo poprzedni statut rady nie był zły, natomiast ograniczenie ilości przedsiębiorców, którzy mogą w niej zasiadać, do 15 osób – jaki miało sens? Albo nie zaproszenie do niej dużych przedsiębiorców? Ludzi, którzy wykazują spokój w działaniu, nie podejmują ryzykownych decyzji, u których nie ma szarpania się, są decyzje przemyślane.
I jeszcze oni potrafią patrzeć już nie tylko na swoje własne interesy, potrafią patrzeć przez pryzmat rozwoju miasta i to jest fantastyczne. A jemu nie są potrzebni…
Podobnie jak mało potrzebni byli burmistrzowi nowi przedsiębiorcy. Prawie w każdym wywiadzie pytałem go o ofertę inwestycyjną miasta i zawsze słyszałem: Zrobimy, zrobimy… Wy macie to w swoim programie. Ale nie są to gruszki na wierzbie? Łowicz nie ma wielu terenów.
Mamy. W 2018 roku przystąpiliśmy do uchwały o aktualizacji studium kierunków przestrzennego zagospodarowania i okazało się, że znaleźliśmy w mieście 94 hektary gruntów pod inwestycje. Ale za tym nie poszło opracowanie planu przestrzennego zagospodarowania. Pamiętam tę sesję, bo zapytałem na niej burmistrza o te 94 ha, skąd nagle się wzięły. A jeśli są, to powinniśmy je przygotowywać, tworzyć plany budować infrastrukturę i ściągać przedsiębiorców, bo to jest tak naprawdę krwioobieg naszego miasta. Oczywiście, na to potrzeba środków. Ale uważam, że niekoniecznie potrzeba w tym celu podnosić podatki. Efektywne wydatkowanie środków, optymalizacja wydatków mogą spowodować, że tych pieniędzy w budżecie będzie więcej.
Ale pisze Pan w tym programie, że w celu wykorzystania tych gruntów będziecie także współpracować z ościennymi gminami i z prywatnymi właścicielami gruntów przyległych. Rozmawiał pan z wójtem Andrzejem Barylskim?
Rozmawiałem. Kutno działa na takiej zasadzie. Tam miasto pokazując ofertę inwestycyjną pokazuje swoją działkę, ale ze wskazaniem działek obok, które ich właściciele chcieliby sprzedać. I oni już zostawiają inwestorowi negocjacje w sprawie tych działek, choć swoje wystawiają, zgodnie z prawem, na przetarg. Tam miasto potrafiło dogadać się z tymi ludźmi. Nie musi być tak, że miasto musi najpierw kupić grunty, by potem je odsprzedać.
Ale gmina Łowicz raczej dąży do tworzenia siedlisk mieszkaniowych, nie terenów przemysłowych.
Wszystko jest kwestią dogadania się. Ale nawet i w mieście ten potencjał niewykorzystany jest, bo 94 ha to nie jest mało. Pamiętam spotkanie z prezydent Łodzi Hanną Zdanowską, na którym mówiła, że oni nie mają już gdzie lokować przedsiębiorców i chętnie nam podeślą zainteresowanych. – My byśmy chętnie ich gdzieś podesłali – mówiła. Tylko po co ona ma wysyłać do Łowicza, skoro Łowicz nie ma jej co zaoferować? To jest efekt przespania kilku lat.
Kilka lat może na tworzenie takiej oferty nie starczyć.
Tak, prace planistyczne trwają, dlatego one powinny były zostać uruchomione w 2018 roku, w momencie uchwalenia studium.
Nie zostały?
Ani Pan ani ja nie słyszeliśmy chyba o całościowym planie zagospodarowania. Gdy miasto już przystępuje do zmiany planu, to go szatkuje na małe obszary, zamiast to robić kompleksowo.
Przykładowy skutek tego zaniechania, bardzo widoczny: przespaliśmy jednostkę wojskową raz, że jej nie kupiliśmy, a dwa, że nie uchwaliliśmy dla tego terenu planu zagospodarowania. Tam plan powinien był narzucić rozwiązania, jakie miastu są potrzebne. Gdy śp. Pan Krajewski kupił ten grunt, miasto winno było przystąpić do sporządzania planu zagospodarowania – nie zrobiło tego, dlatego ja się nie dziwię przedsiębiorcy, który skorzystał z najprostszej furtki, dającej najwięcej możliwości zarobkowych.
Burmistrz potrafił też skutecznie utrudniać działanie spółdzielni mieszkaniowej, choćby w sprawie naszej inwestycji przy ul. Bursztynowej: obiecał tam zmianę planu, bo nam zależało na możliwości przysunięcia się z linią zabudowy do ulicy o 7 metrów. Przedstawiłem mu problem, powiedział: Panie Mariuszu, w trzy miesiące to zrobimy. Dla Maspexu zrobił potrzebną im zmianę w półtora miesiąca. Więc przystąpili do tej zmiany po … półtora roku. W tym czasie zdążyliśmy już, zmienić projekt i uzyskaliśmy pozwolenie na budowę.
Przecież to jest kuriozum: Łowicka Spółdzielnia Mieszkaniowa chce realizować inwestycje, które są z korzyścią dla całego miasta bo zwiększają ilość mieszkań – a miasto nas spowolnia na ponad rok. Współpraca z miastem jest trudna w każdym aspekcie. Drobniejsze przykład mogę mnożyć. Od chodników po choinkę.
Choinkę?
Mieliśmy na Bratkowicach duży świerk. Zacieniał okna, już naruszał elewację. Piszemy do ratusza wniosek o zgodę na wycięcie – nie dostajemy. Nie, bo nie. Po czym przychodzi listopad i jest telefon z Urzędu Miejskiego: – A może byście nam dali to drzewo na choinkę, bo nie mamy kasy, by kupić…
Jasne, bierzcie, wyfrezujcie tylko korzeń. Nawet słowem burmistrz nie powiedział, że ta choinka była ze spółdzielni mieszkaniowej.
Wskazywał Pan na trudną współpracę z władzami miasta. Przejdźmy jednak do niektórych zamierzeń zapisanych w Waszym programie. Niektóre zadziwiają. Piszecie o wprowadzeniu komunikacji miejskiej do ścisłego centrum miasta, na Nowy Rynek i Zduńską. Wyobraża sobie Pan to przy tym tłoku?
– Oczywiście, że sobie wyobrażam. Ulicą Piotrkowską w Łodzi jeździ komunikacja publiczna, choć ona jest wyłączona z ruchu. Taksówki też jeżdżą, dojeżdżają samochody z dostawami.
– Ale Piotrkowska jest szeroka.
– Pamiętam stanowisko dyrektora MZK w Łowiczu, że nasze autobusy są za szerokie, dlatego nie da się tam wjechać, w rezultacie nie ma komunikacji między Nowym a Starym Rynkiem. Natomiast można kupić mniejsze autobusy (mikrobusy elektryczne, które są testowane w strefach staromiejskich w różnych miastach). W naszym programie podchodzimy do tego kompleksowo: powinniśmy zrobić ulicę Kanoniczną, dokończyć Sybiraków, żeby tam samochody mogły parkować i odbywać się dostawy.
– Uważacie, że Zduńska powinna być deptakiem? Bo to nie pada w programie.
– Rewitalizacja Piotrkowskiej trwa od roku 2009, 15 lat. To są długie procesy. Trzeba będzie usiąść z planistami, zaplanować ulice na zapleczu Zduńskiej, ocenić czy one będą w stanie wyciągnąć ruch z ulicy Zduńskiej. W momencie, gdyby pojawiła się komunikacja miejska, pojawił się transport pomiędzy Starym i Nowym rynkiem, to wtedy absolutnie tak, tę drugą część można byłoby potraktować jako deptak.
– Drugą, czyli? Tylko część?
– Oczywiście można myśleć i o całości, ale trzeba to zrobić w taki sposób aby ulicy Zduńskiej i przedsiębiorcom tam prowadzącym działalność nie zaszkodzić.
Natomiast w tej sprawie trzeba też spotkać się i porozmawiać z przedsiębiorcami, czy oni są w stanie reaktywować handel na Zduńskiej. Bo dziś wystarczy spojrzeć co tam się dzieje. Program rewitalizacji ulicy Zduńskiej powinien powstać w dyskusji z przedsiębiorcami i z planistami, i nie jest to plan na najbliższe 5 lat, to jest program na przyszłość Łowicza. Więc dojazdy komunikacją i taksówkami absolutnie tak, rowery absolutnie tak, mieszkańcy tak, ale ci którzy chcą na zakupy czy postój – to już raczej nie. Ale żeby myśleć poważnie o rewitalizacji Zduńskiej i Starego Rynku, to trzeba najpierw dociągnąć ulicę Starorzecze do Świętojańskiej uporządkować ulicę Sybiraków i Kanoniczną, czego burmistrz nie zrobił.
– W programie macie wpisany zamiar sprzedaży mieszkań komunalnych w bonifikacie. Z drugiej strony mówicie o kontynuowaniu budowy mieszkań socjalnych i komunalnych Po co sprzedawać istniejący zasób, jeżeli chce się budować nowy?
– Odpowiedź jest dosyć prosta. Mieszkania komunalne co zasady powinny mieć funkcję rotacyjną. Na dzień dzisiejszy jest jednak tak, że każdy, kto mieszka w takim mieszkaniu traktuje je jako mieszkanie wielopokoleniowe. Gdy główny najemca umrze, to po jego śmierci wchodzi w najem kolejny z rodziny, mimo że nie ma tam dziedziczenia. To jest jeden argument, drugi to taki, że o własność dobrze dbają tylko właściciele. W komunalnych jest tak, że nawet z małą usterką, typu zapchane wc czy spalona żarówka lokatorzy udają się do ZGM. W naszej spółdzielni już tak nie jest, bo to, co jest za drzwiami, należy do właściciela mieszkania i on musi o to dbać.
Nie chciałbym jednak, żeby sprzedaż mieszkań komunalnych była rozumiana jako sprzedaż mieszkań komunalnych za złotówkę. Chodzi o to, by wkład, który byśmy uzyskali wystarczył na to, żeby budować kolejne mieszkania socjalne i komunalne – bo zapewniłby nam wkład własny do programu finansowania budownictwa komunalnego z Banku Gospodarstwa Krajowego.
– Ile jest mieszkań komunalnych w Łowiczu, które waszym zdaniem wchodziłyby w grę do zaoferowania do sprzedaży?
– Ogółem mieszkań komunalnych i socjalnych w Łowiczu jest około 1000. Mogłyby się do tego nadawać choćby mieszkania w blokach na Starzyńskiego, Kostce przy ulicy Bawełnianej, Kaliskiej czy Armii Krajowej gdzie zostały one sprzedane tylko w części, bo gdy przed laty tę możliwość oferowano, część ludzi o tym nie wiedziała (!), część nie miała środków zgromadzonych itd. Jest również budynek Energopolu przy ul. Kaliskiej. Myślę, że tych budynków jest sporo. Na tyle dużo, że przy ofercie sprzedaży za np. 60-70% wartości mielibyśmy nie tylko na wkład własny do BGK na kolejne mieszkania, ale i na wkład własny do programów z KPO.
– Inny punkt programu: zmiana polityki cenowej związanej z obrotem gruntami. Rozumiem, że chcielibyście więcej gruntów sprzedawać?
– Podejście burmistrza Kalińskiego było takie, żeby sprzedać mało, ale drogo. A my chcemy wrócić do starej zasady wyznaczonej przez Fenicjan, że obrót jest najważniejszy. Miasto teraz wystawia na sprzedaż tak mało gruntów, że jak już wystawi to za horrendalne pieniądze np. przy Żabiej działka poszła po 600 zł/m2, to jest jakieś nieporozumienie.
Wtedy nie dziwmy się, że ludzie średnio zarabiający wyjeżdżają poza Łowicz. Bo oni za 180 tys. są w stanie wybudować dom w stanie surowym i kupić działkę. I tam teraz płacą podatki. Burmistrz tego nie potrafi zrozumieć. A jak najłatwiej kogoś związać z miastem? – dać pracę i mieszkanie. Wszystko inne dookoła się ułoży, tylko o to trzeba zadbać.
– Standardy wykonywania inwestycji – kolejny punkt programu. Jako przykład podajecie drogi i ścieżki rowerowe że są z kostki i asfaltowe. Mimo wszystko od pewnego czasu robi się z zasady tylko asfaltowe.
– No nie, a jaką mamy nową ścieżkę nad Bzurą?
– No tak, to jest racja.
– Tak samo jest z przejściami dla pieszych, one za każdym razem są inne. My burmistrzowi już kiedyś pokazywaliśmy dokument z Warszawy, właśnie standardy wykonywania inwestycji. Wiadomo, że ogłaszając przetarg nie możemy tam wprowadzać marek własnych, ale możemy wstawić do przetargu dokument ze standardami. On wtedy widzi, że jak są przejścia dla pieszych, to ma się na nim znaleźć np. oznaczenie dla osób niedowidzących, że nie może być barier architektonicznych itd. Naprawdę możemy decydować o tym, jak miasto ma wyglądać. Standard powinien być powtarzalny.
– Przyspieszenie gazyfikacji. Przecież nie od ratusza to zależy, tylko od kalkulacji ekonomicznych dostawcy: dokąd mu się opłaci budować gazociąg, a dokąd nie.
– Nie. Gdyby miasto współfinansowało nitkę na Górki, to PGNiG już dawno by to zrobił. Absolutnie trzeba to przyspieszyć, bo mamy czas tylko do 2030 roku. Bo po tej dacie nie będzie już można instalować pieców gazowych w nowych budynkach.
– No, o ile do tego czasu to klimatyczne szaleństwo się nie rozwali…
– Może. Może też będą terminy przesunięte – i oby. Ale bazujmy na tym co mamy.
– Temat obwodnic. Piszecie o Bolimowskiej. Przecież ta sprawa jest załatwiona. Ta obwodnica powstanie.
– Nie tylko jednak o Bolimowskiej piszemy. Chcielibyśmy wrócić też do starej koncepcji budowy ulicy Kolejowej, oraz żeby wreszcie zrobić obwodnicę Górek. Ten temat został tak naprawdę porzucony, a przecież wszyscy chyba mają świadomość jakie są trudności wyjazdu z Górek i wjazdu do miasta.
– Którędy, według planu, ta obwodnica miałaby prowadzić?
– Zaczynać się od drogi 703 przed wysypiskiem śmieci nad Bzurą i wychodzić w Świętojańską.
– Żłobko-przedszkole – takie też czytamy hasło.
– Chodzi o program Maluch+, z którego można było skorzystać, koncepcji gdzie to by miało być było wiele. Pierwsza koncepcja była: po byłym gimnazjum w Al. Sienkiewicza, a organizacje miały być na Kaliskiej. Teraz już nikt nie zabierze tego organizacjom pozarządowym, ale to nie zmienia faktu, że potrzeba jest nadal i możliwości nadal są. Mamy sporo terenów.
– Sala widowiskowo-sportowa: widzi Pan jakąś możliwość w konkretnym miejscu. I czy widowiskowo-koncertowa czy sportowa, bo to są mimo wszystko różne rzeczy?
– Powstają takie sale, które mają połączone te funkcjonalności. Można salę sportową zagospodarować na widowiskową, w prosty sposób i raczej bym chciał, żeby to była hala wielofunkcyjna. Natomiast mi osobiście marzyłoby się takie miejsce, żeby była kręgielnia, można było pograć w rzutki, czyli coś, co będzie pełniło nie tylko tą rolę kulturalną, ale też społeczną. Czyli trochę jak aquapark w Kutnie, bo on ma wiele swoich funkcjonalności: nie dosyć, że jest basen, to jest kręgielnia, koty do squasha, jest knajpka, można pójść na salę fitness – chciałbym, by miejsce tego typu powstało. Bo sala widowiskowa na 300 osób będzie w Łowiczu może raz na miesiąc, może dwa razy w miesiącu wykorzystywana, więc żeby nie marnować tego potencjału, pobudować należy coś, co będzie funkcjonalne i oszczędne w utrzymaniu. Żebyśmy nie zrobili takiej krzywdy, jak miasto zrobiło Pelikanowi z budynkiem. którego koszty utrzymania będą kolosalne.
– Dlaczego pomoc miasta dla klubu Pan tak odbiera?
– Bo uważam, że miasto zrobiło krzywdę Pelikanowi. Wystarczy porozmawiać z zarządem Pelikana. Koszty utrzymania budynku, który powstał szacowane są na 17-20.000 zł miesięcznie.
– Dlaczego taka kwota?
-,Ogrzewanie, energia, nadto Pelikan będzie musiał zatrudnić jakiegoś recepcjonistę, bo to będzie budynek otwarty, będzie musiało być zaplecze administracyjne, ktoś to będzie musiał sprzątać, toalety, pokoje hotelowe, które niby są dla zawodników.
– Ale to przecież było w założeniu: budynek klubowy.
– Nie do końca. Bo jeśli ma być budynek klubowy, to ograniczmy go do niezbędnego minimum, a jeśli chcemy mieć coś więcej, np. z salą historyczną, to trzeba spróbować dofinansować to z innych środków. Poza tym przecież miejsce jest nie to: Pelikan potrzebuje boiska treningowego, a tu na to nie ma miejsca, więc jest to kolejna zła decyzja. Ani nie miejsce, ani nie czas i ani nie ten budynek, który powstał. Moim zdaniem obecna władza dorżnęła Pelikana i Księżaka.
– Raczej hołubiła oba kluby.
– Nie do końca. Pelikan ma teraz 0,5 mln zł długu, a Księżak w perspektywie 300 tys. (plus odsetki). zwrotu dotacji (nienależnie pobranej i wykorzystanej przez klub, temat opisywaliśmy wielokrotnie – przyp. red.) Miasto próbowało trzymać kluby na smyczy i prawie je udusili. Trzeba teraz poważnie się zastanowić nad rozwiązaniem tego problemu, bo jeśli burmistrz wyda nakaz zwrot dotacji dla Księżaka, to będzie dla klubu tragiczne. A dla Pelikana ten dług to też jest kłopot, bo zaświadczenia o niezaleganiu nie weźmie, pozyskać środki zewnętrzne nie będzie w stanie, bo nie dostanie potrzebnych zaświadczeń itd.
To jest jak z wyborem zarządów osiedli, wiemy że są nielegalnie, ale nic z tym nie zrobimy… Wstaje dziewczyna i mówi że nie mieszka na tym osiedlu, ale mieszkają tam jej rodzice, mówi, że jest emocjonalnie związana z tym osiedlem – i pani sekretarz miasta jej pozwala kandydować. To są paranoje tego miasta. Jeśli kłamiemy w sprawach małych, to co będzie się działo, jeśli będziemy mieli możliwość robienia rzeczy wielkich? To trzeba zmienić.
Wojciech Waligórski
Link do tekstu: Łowicz. Mariusz Siewiera mocno o układach w ratuszu i o tym co zrobi, jeśli wygra Nowy Łowiczanin
Dodaj komentarz