„Gdybym stracił dziecko, to raczej bym się już nie pozbierał” Jakub Stankiewicz, Gazeta Gryfińska
Maciek Wirski znany jest ze swych sportowo-wędkarskich pasji i wyjątkowo pogodnego usposobienia. Nie wszyscy jednak wiedzą, przed jak trudnym zadaniem postawiło go życie. Pięć lat temu los zabrał mu partnerkę, w zamian dając dziecko. Szczerość i odwaga, na jakie zdobył się tym wywiadem, mogą być światłem dla innych, którym załamuje się świat.
Ile lat ma teraz twój syn?
– Pięć.
Jak ma na imię?
– Stanisław.
STANISŁAW
Imię wymyśliłeś ty?
– Razem z Beatą. Jego mamą.
Wiedzieliście, że będzie chłopak.
– Tak, po badaniach prenatalnych.
Czyli chcieliście wiedzieć wcześniej?
– Tak. I chcieliśmy chłopaka (śmiech).
Co działo się potem?
– Nie wchodząc w szczegóły, Beata miała już wcześniej pewne problemy ze zdrowiem, ale wszystko było pod kontrolą. Robiliśmy niezbędne badania, wydaliśmy na to kupę forsy. Lekarze mówili, że wszystko jest OK. Że biorąc pod uwagę wszystkie uwarunkowania, to był najlepszy okres dla niej, by zajść w ciążę i urodzić dziecko.
Wszystko było OK, urodziła dziecko i co się stało?
– I po dwóch dniach zmarła.
Beata brała w ogóle taki scenariusz pod uwagę?
– No właśnie, nie.
Ile lat miała?
– Dwadzieścia sześć. To, co się stało, było szokiem dla wszystkich. Braliśmy wszystko pod uwagę, ale nie to. Nawet poród, na wszelki wypadek, miał miejsce w klinice kardiologicznej na Pomorzanach, a nie zwykłym szpitalu. Pełen nadzór ze strony prowadzącego lekarza itd. Z pewnych względów nie będę tego poruszał.
Więc nagle zostałeś sam z dzieckiem…
– Najgorszy był dzień po, gdy się obudziłem. Nagle stałem się tatą i mamą w jednym. Nie wszystko do mnie docierało. Byłem totalnie rozstrojony. Nie wiedziałem, czy w danej chwili cieszyć się z syna, czy płakać po stracie mojej partnerki. Pamiętam telefon od mojej siostry, że muszę stanąć na wysokości zdania, zostawić na boku wszystko, upodobania, pasje itp.
Ile lat wtedy miałeś?
– Trzydzieści dwa.
Zdążyłeś już do tamtego momentu okrzepnąć jako mężczyzna, czy podchodziłeś do życia z dużym zapasem luzu?
– Moment narodzin dziecka zmienił wszystko. Wszystkie głupoty przestały dla mnie istnieć. Nie zakładałem jednak, że będę sam. To było najgorsze. Jak, sam?! Jesteś z kimś, jesteście parą i nagle… i musisz wszystko ogarnąć. Kiedy mama Staśka odeszła powiedziałem sobie, że zrobię wszystko, żeby to dziecko miało takie życie, na jakie zasługuje.
Radziłeś sobie sam, czy korzystałeś z pomocy psychologa?
– Zdarzyło się w moim życiu już kiedyś tak, że pewna osoba złamała mi serce w niefajnych okolicznościach. Przeżyłem załamanie. Wtedy skorzystałem z pomocy psychologów w Szczecinie. Pomogli mi pozbierać się do kupy. Tamto doświadczenie pomogło mi inaczej podejść do tego, co stało się z mamą Staśka i jakoś nie czułem, żeby taka pomoc była konieczna. Przede wszystkim miałem Staśka, który był dla mnie największą ładowarką.
Mieszkałeś wtedy ze swoją mamą?
– Tak i skupiałem się tylko na dziecku. Niemal od razu wróciłem też do pracy. Myślałem tylko o kolejnym zadaniu, kolejnych sprawach, które trzeba było załatwić, żeby miało dobrze. Gdybym stracił też dziecko, to raczej bym się już nie pozbierał. To mówię od razu. Każdy facet by się załamał, tracąc dwie najbliższe osoby.
Tyle się mówi o równouprawnieniu, faceci stają się coraz bardziej obecni w wychowywaniu dzieci od maleńkości. Niemniej jednak, to kobiety nadal odwalają te najbardziej uciążliwe obowiązki, najczęściej wstają w nocy itd.
– Tak? (śmiech)
PODEJŚĆ, NAKARMIĆ, PRZEWINĄĆ
Fakt, ty nie miałeś w sumie wyjścia. Czy może twoja mama pierwsza biegła w nocy do małego?
– No właśnie niekoniecznie. Pomagała dużo w ciągu dnia, kiedy musiałem iść do firmy, do pracy. W nocy ja byłem ze Staśkiem. Bywało tak, że płakał w nocy. Trzeba było podejść, nakarmić, przewinąć. Potem dwie, trzy godziny snu, szybka pobudka i do roboty. I tak w kółko. Przez te pierwsze półtora roku działałem w takim schemacie. Jak robot. Dziecko, praca, dom i tak w kółko. Koledzy out, wszystko out. Jedynie czasami koszykówka.
GALKO?
– (śmiech) Tak. To była jedyna odskocznia od tych pampersów i tego wszystkiego. Z całą pewnością wiem, ile takie bycie z dzieckiem kosztuje kobiety. Przekonałem się na własnej skórze. Chyba spisałem się nie najgorzej. Chciałbym w tym miejscu podkreślić, jak wielką pomoc otrzymałem wtedy od mojej mamy i od rodziców Beaty.
Wcześniej jak ci się układało z przyszłymi teściami?
– Super. Nie było żadnych nieprzyjemnych sytuacji. W ogóle wszystko układało się jak najlepiej. Przed porodem, kierując się względami zdrowotnymi, zrezygnowaliśmy z mamą Staśka z wynajętego mieszkania na czwartym piętrze i wróciliśmy na chwilę do swoich rodziców. Nie było żadnego sprzeciwu. Później planowaliśmy już coś swojego w Gryfinie. Sprzedałem w tym celu swoje mieszkanie w kamienicy na Niebuszewie. Umowę podpisywałem w dniu jej śmierci. Nie zdążyłem jej tego powiedzieć.
(cisza)
– W każdym razie moja mama, rodzice Beaty i jej dwie siostry, oni wszyscy mi bardzo, bardzo pomogli.
Wróćmy do chwil zaraz po tym, gdy zostałeś jedynym rodzicem malca.
– Pierwszy miesiąc Stasiek był w szpitalu w Zdrojach. Był wcześniakiem, więc i tak musiał tam być. Nikt o tym nie mówił, ale wszyscy w szpitalu wiedzieli, jaka jest sytuacja. I przez ten miesiąc mi go, powiedzmy… odchowali na tyle, że łatwiej było mi już się nim opiekować, gdy go odbierałem.
Z instrukcją obsługi (śmiech).
– (śmiech) No, dokładnie. Oczywiście, przez ten cały miesiąc jeździłem do niego dwa razy dziennie, na dwa godzinne widzenia. Od 10.00 do 11.00 i od 15.00 do 16.00. Jeździłem, żeby po prostu z nim być. Dla niego, ale te wizyty mnie samego budowały wewnętrznie.
Mieliście tylko siebie.
– To prawda. W każdym razie wsparcie lekarzy w Zdrojach było ogromne. Po miesiącu odebrałem zdrowe, spokojne dziecko. To było aż dziwne. Ono nie płakało jakoś strasznie w nocy, nie miało kolek, gdzie ze słyszenia wiedziałem, jak to może wyglądać.
Uczyłeś się o tym? Nadrabiałeś wiedzę, którą na ogół najpierw ogarniają matki?
– Wsparcia miałem bardzo dużo. Rodzina, przyjaciele, koleżanki moje, Beaty… było tego naprawdę dużo. Przeczytałem jedną z tych najbardziej polecanych książek, chociaż nie pamiętam już w tej chwili autora. Tak naprawdę najwięcej dała zwykła codzienność, praktyka. Przez cały czas miałem pod ręką jedną babcię Staśka, a jak nie, to dzwoniłem do drugiej.
Po szpitalu mieszkałeś z małym u swojej mamy. Rodzice Beaty nie mieli żalu?
– Absolutnie. Jak już stało się to, co się stało, pojechałem do nich. Usiedliśmy i powiedziałem im: straciliście córkę, ale od teraz ja będę waszym synem. Czy wam się to podoba, czy nie, ja już nim jestem. Wzięliśmy to sobie wszyscy mocno do serca i po dziś dzień wszystko super się układa. Wiadomo, pomiędzy ojcem a babcią zawsze są różnice np. o to, kiedy lub ile dawać małemu cukierków (śmiech). Niuanse są zawsze, ale żadnych grubych spięć nie ma.
Klasyka (śmiech).
– Jest jeszcze jedna ważna rzecz. Stasiek od małego ma w swoim życiu dwa domy. Mój, ten główny. I dom drugich dziadków, w którym od małego przebywa w soboty i niedziele. W 99. procentach udaje mi się, by on co weekend był u nich.
Też wtedy jesteś u nich?
– Nie. Wiem, że traktują Staśka najlepiej, jak się da. Ma z dziadkami luz, ja też mam dzięki nim czas dla siebie. Wszystkie mamy, które spotykam przy okazji różnych zajęć Staśka, pytają, jak ja to zrobiłem, że mam każdy weekend wolny (śmiech). A na poważnie, to musiałem tę sytuację po prostu jakoś wypośrodkować.
CHCIAŁEM IŚĆ NA PRZÓD
Gryfino to małe miasto. Pamiętam, kiedy pierwszy raz ktoś opowiedział mi o twojej sytuacji. Jeszcze nie znaliśmy się wtedy. Pomyślałem sobie, „kur…, co ten gość musi przeżywać”. Odczuwałeś te współczucie od innych, niekoniecznie bliskich osób?
– Odczuwałem. Dostałem bardzo dużo pomocy materialnej. Sprzęt, zabawki… Do dziś mam znajomą, która przywozi mi masę rzeczy po swoim synu, o półtora roku starszym od Staśka. Ja bardzo rzadko kupuję coś sam. Kiedy ostatnio kupiłem coś w końcu sam, to tak się cieszyłem (śmiech). No, ale wtedy brałem wszystko, jak leci. Głupio było mi odmawiać. Teraz robię to samo, puszczam te rzeczy dalej do ludzi. Stasiek wyrósł, a te rzeczy dobrej jakości, markowe, szkoda, żeby się zmarnowały. Nie tak dawno zawiozłem potrzebującej rodzinie cały samochód różnych przedmiotów.
Był taki moment, kiedy poczułeś, że dosyć już tego współczucia?
– Było tak. Gdzieś tak po roku zaczęło być to trochę męczące. Miałem już nowy rytm, chciałem iść na przód. Nie czułem, by ciągłe wracanie do tamtych emocji miało mi w czymś jeszcze pomóc.
Sygnalizowałeś to jakoś?
– Nie. Z czasem wszystko samo jakoś przycichło. To znaczy, to nie jest tak, że postanowiłem o wszystkim zapomnieć. Stasiek dobrze wie, że ma tylko jedną mamę. Zawsze, raz w tygodniu, odkąd zaczął chodzić, idziemy za rękę na cmentarz zapalić świeczkę.
Kiedy zaczynał mówić… jak było ze słowem „mama”?
– No, pytał. Gdzieś koło trzech lat pytał, gdzie jest, jak jest… Teraz już wie, że jest w niebie i na niego czeka. W ten sposób.
Pierwszym słowem, które powiedział było „tata”?
– Tak, ale wiesz co… Kiedyś, ktoś mi to tłumaczył fajnie, że dziecko, które nie miało od małego matki, nie wie, co to jest za uczucie, więc też tego jakoś tak dotkliwie nie przeżywa. To znaczy, ono wie, że są mamy, patrzy z boku, obserwuje, pyta, ale samo nie zna tej miłości.
Gardło ściska, jak o tym rozmawiamy… Myślisz, że łatwiej jest małemu, który mamy nigdy nie poznał, niż gdyby odeszła, gdy miałby dwa, trzy latka?
– Zdecydowanie tak. Łatwiej jest jemu, ale też przez to mnie w naszych relacjach.
Mniejsza świadomość straty, którą wtedy przeżywalibyście wspólnie?
– Tak. Stasiek jest coraz starszy, coraz więcej pyta o to, co się z mamą stało. Powiedziałem mu, że dopóki nie skończy osiemnastu lat, to mu tego nie wytłumaczę. Teraz jeśli chce, niech pyta dziadków.
Dlaczego?
– Dla mnie to jest zbyt ciężkie jednak… (cisza) No, ale trudno. Takie jest życie. Wyrósł na fajnego, zdrowego chłopaka. To jest najważniejsze.
Mały chodzi do przedszkola?
– Tak. Od razu się przyznam, że nie lubię zebrań w przedszkolu.
Bo?
– Bo są same mamy i ja jeden (śmiech). Jakoś się tak niefajnie czuję. Ale panie wychowawczynie już wszystko wiedzą i przekazują mi wiadomości przed albo po zebraniu. Może gdyby ci tatusiowie zaczęli na nie chodzić, chociaż jeden, to i mnie byłoby łatwiej. Podobnie jest z Dniem Matki. Teraz jest tak, że idzie moja obecna partnerka, którą Stasiek zaakceptował i ją kocha. Nie mówi do niej „mamo”, bo tak się z nim kiedyś umówiłem, że mamę ma jedną. Natomiast Karolina, bo tak ma na imię, robi wszystko, co w jej mocy, by mu ją chociaż w pewnym sensie zastąpić. Relacje między nimi są naprawdę super. Oni mają między sobą taki układ, że to ja mam w domu przerąbane (śmiech).
KAROLINA
Mały mówi do niej po imieniu?
– Po imieniu albo ciocia, chociaż ciocia by wolała, żeby mówił po imieniu (śmiech). Dążymy do tego.
Ile czasu upłynęło, zanim związałeś się z inną kobietą?
– Po dwóch i pół roku. Gdzieś po dwóch latach próbowałem, chociaż nie czułem, że mam na to ochotę. Jednak z boku wszyscy w pewnym sensie dopingowali mnie do tego. Że już czas, żebym w końcu się ogarnął… takie tam. Nawet rodzice mamy Staśka zaczęli mówić „Maciek, już czas, żebyś sobie jakąś partnerkę znalazł”.
Bo obecność kobiety w życiu malca jest na pewno czymś pozytywnym i ważnym. Inna energia. Z kolei, jak by nie patrzeć, stałeś się samotnym młodym facetem, z którego przecież normalne ludzkie sprawy nie wyparowały.
– Bez dwóch zdań. Na początku o tym w ogóle nie myślałem. Absolutnie. Jednak teraz, odkąd jestem z Karoliną, cieszę się, że zaryzykowałem. Jesteśmy razem dwa i pół roku i oby już do końca.
Gdy pierwszy raz zetknęliście się ze sobą, jak zareagowała na fakt, że jesteś samotnym ojcem?
– Zaakceptowała to.
Samotny ojciec w odbiorze społecznym spotyka się chyba z większą empatią niż samotna matka. Nie sądzisz?
– Dobre pytanie. Jest coś w tym. Może widok samotnej matki, z racji tego, jak często się je spotyka, mało kogo wzrusza?
Stasiek cieszył się, że tata ma nową panią?
– (śmiech) No… trochę nie miał wyboru. Miał dwa i pół roku, był jeszcze malutki. Karolina procuje w przedszkolu, ma kontakt z dziećmi i świetne podejście. Przypadkowo wszystko złożyło się idealnie, chociaż pokonywanie granic między nimi zajęło im trochę czasu. W końcu Stasiek poczuł, że ona do niego przyjdzie, przytuli, pocałuje, utuli przed snem czy zrobi naleśniki, które uwielbia. Teraz są takie obszary, w których Karolina bije mnie na głowę.
Mieszkacie razem?
– Jasne. Wyprowadziłem się od mamy kiedy Stasiek miał około dwóch lat. Wiedziałem, że sobie ze Staśkiem już fajnie radzimy. Czułem, że już czas pójść swoją drogą. Mniej więcej w tym czasie zawiązała się nasza znajomość z Karoliną.
Co najbardziej lubicie robić ze Staśkiem?
– Układać klocki Lego i grać w Lego na Play’u (Playstation – red.). Normalnie szał (śmiech). Ale za to jest zakaz tableta. Nie ma w ogóle. Jak zobaczyłem przez jeden miesiąc, jak go tablet pochłonął, to powiedziałem nie. Godzinę dziennie wolę z nim pograć razem na konsoli. Razem, a nie ja sobie, on sobie. No i w piłkę gramy. Stasiek trenuje, z czego się cieszę, wraca do domu wybiegany. Koordynacja ruchowa jest bardzo ważna. Będzie piłkarzem czy nie, nieważne. Byle się ruszał.
W tej chwili, gdy syn ma już pięć lat, co jest dla ciebie najtrudniejsze jako ojca?
– Nic. Boję się trochę szkoły, czasu, który trzeba dziecku poświęcić. Żeby to wszystko fajnie pogodzić z pracą, firmą, domem, pasjami. Jeżeli jest coś, czego cholernie się boję, to są to te chwile, gdy gdzieś idziemy ze Staśkiem sami np. na mecz i wiem, że nie mogę go spuścić z oczu. Nawet gdy na chwilę tracę go z oczu, od razu mam takie dziwne uczucie w środku. Wtedy wszystko na bok, biegnę, szukam. Jak będzie starszy, zaczną się koledzy, wychodzenie itd., będzie miał przerąbane pod tym względem. GPS-y, wszystko mu pomontuję (śmiech).
Robisz w takiej branży, że nie będzie z tym problemów (śmiech).
– Kubuś, mam na koniec prośbę. Chciałbym jeszcze raz mocno podkreślić, jak bardzo jestem wdzięczny mojej mamie, rodzicom Beaty, jej siostrom i Karolinie za tę pomoc, którą otrzymałem i której nadal doświadczam. Bez nich to wszystko nie ułożyłoby się tak, jak to miało miejsce. Nigdy się wam za to nie odwdzięczę.
Konkurs SGL Local Press 2019 wsparli: