„(Bez)wartościowa” Kamil Tysa, Gazeta Powiatowa – Wiadomości Oławskie
Była dzieckiem alkoholiczki, matką alkoholiczką i żoną, bitą przez męża alkoholika. Minęło ćwierć wieku, odkąd przestała pić. To dwadzieścia pięć lat nauki nowego życia, często dużo trudniejszego niż to poprzednie.
Córka
– A jakbym tak zaczął od tezy, że urodziła się pani skazana na alkoholizm?
– Chyba można tak powiedzieć, bo ciągle chodziłam z ojcem do pijalni i spijałam piankę z kufli, które wychylał z kolegami. Pozwalali mi na to, a ja po dziesięciu łykach byłam już pijana. Mogłam mieć wtedy cztery lub pięć lat. Tata brał mnie na ręce, sam był pod wpływem i tak razem wracaliśmy do domu.
– A kiedy pierwszy raz upiła się pani sama?
– Jak miałam osiem lat. Rodzice poszli do pracy, a do moich braci przyszli koledzy i przynieśli jakieś butelki. Wygonili mnie z kuchni, ale w pewnym momencie znalazłam bańkę po mleku. Wsadziłam palec, spróbowałam, wyszłam na zewnątrz i wszystko wypiłam. Dwa i pół litra słodkiego wina. Bracia mnie znaleźli, przynieśli do domu i położyli do łóżka. Potem wrócili rodzice, wciąż byłam nieprzytomna, więc wezwali karetkę. Obudziłam się już w szpitalu. Takie historie się wiele razy powtarzały. Alkohol zawsze bardzo mi smakował.
– W jakim domu się pani wychowała?
– Bardzo biednym, ciągle brakowało nam jedzenia. Miałam sześcioro rodzeństwa, ja urodziłam się przedostatnia, pięć lat po mnie jeszcze siostra. Jako dziewięciolatka pracowałam w polu. Byłam biednie ubrana, przez co wstydziłam się chodzić do szkoły. Mama miała kochanka, który podczas nieobecności taty przychodził do domu. Wtedy zamykali mnie i moją młodszą siostrę w pokoju na klucz. Kiedyś uciekłam i ich nakryłam. Powiedziałam, że wszystko opowiem tacie. Przekupywali mnie, bym tego nie robiła. On jednak nie miał nic do gadania. Robił wszystko to, co chciała mama. Wiedział, że go zdradza i chyba się z tym po prostu godził. Mama była bardzo uzależniona, piła praktycznie cały czas. Tato popijał. Gdy się upił, nie musiał sięgać po kolejną butelkę następnego dnia. Ona musiała i tym się różnili.
– Wstydziła się pani domu?
– Bardzo. Cały czas kłamałam, starałam się ukryć to wszystko, co działo się za zamkniętymi drzwiami. Cieszyłam się, gdy w szkole wprowadzili mundurki, dzięki którym byłam w stanie zatuszować biedę. Sama sobie na ten fartuszek zarobiłam i nie odróżniałam się od innych dzieci. Gdy zaczynała się przerwa na śniadanie, zamykałam się w toalecie, żeby nikt nie zobaczył, że tego śniadania nie mam. Przez pewien czas się udawało.
– Szybko musiała pani dojrzeć, bo praca w polu to nie wszystko. W czwartej klasie podstawówki zarabiała pani w piekarni.
– Tak, chodziłam na nocki i byłam całkiem szczęśliwa. Dostałam pieniądze, mogłam przynieść do domu chleb, coś do chleba i jeszcze zostało parę groszy. Marzyłam o tym, żeby kupić sobie zeszyt i przybory szkolne. Nagle mogłam to zrobić. Nie chciałam już chodzić głodna, więc potrzebowałam tej pracy. Problem polegał na tym, że pracując na nocce, odsypiałam potem na lekcjach. I nauczyciele szybko się zorientowali, że coś jest nie tak. Przyszli do domu porozmawiać z moimi rodzicami i zastali mamę totalnie pijaną…
– W konsekwencji trafiła pani do domu dziecka?
– Jeszcze wtedy dali mamie szansę. Prosili, by poszła na leczenie, by wzięła się w garść, ale ona bagatelizowała problem. Powtarzała, że nic złego się nie dzieje, mąż pracuje, a dzieci mają wszystko, czego potrzebują. Szybko jednak tę szansę zaprzepaściła. Byłam w szkole, dyrektorka wezwała mnie do sekretariatu i powiedziała, że mam czekać na siostrę. Wytłumaczyła nam, że ze względu na sytuację rodzinną ktoś inny musi się nami zaopiekować. W trakcie długiej przerwy przyjechała policja. Powiedziałam, że pilnie potrzebuję do ubikacji, zamknęłam się tam i nie chciałam wyjść. Może gdyby funkcjonariusze nie zabierali nas na oczach wszystkich innych dzieci, łatwiej byłoby zaakceptować tę sytuację. Ale ja robiłam wszystko, żeby zostać. Wolałam chodzić głodna, niż mieszkać w domu dziecka. Obiecywałam, że będę ciężko pracować, przekonywałam, że młodszej siostrze nigdy niczego nie zabraknie. To oczywiście nie pomogło. Wsadzili nas do nyski, ale się nie poddałam. Cały czas kombinowałam, jak uciec. Wybłagałam, żebyśmy podjechali jeszcze na chwilę do domu. Matka leżała pijana. Płakała, że zabierają jej kochane córeczki, ale nie zrobiła nic, żebyśmy zostały. Poszłam do pokoju i uciekłam po piorunochronie.
– Nieskutecznie.
– Zgadza się, najpierw trafiłam do pogotowia opiekuńczego, gdzie jeden z pedagogów poniżał mnie, bo jestem leworęczna. Czułam się jak w więzieniu. Doceniałam to, że siostra jest razem ze mną, że nie chodzi głodna. Wciąż jednak chciałam do domu…
– Więc ciągle pani uciekała?
– I z pogotowia opiekuńczego i potem też z domu dziecka. Mając ojca i matkę nie potrafiłam zrozumieć, dlaczego nie jestem z nimi. Mogłam nic nie jeść, żyć w najgorszej biedzie, ale chciałam być z rodziną.
– Była szansa na adopcję?
– Raz przed świętami Bożego Narodzenia dyrektorka zawołała do gabinetu moją siostrę. Przyjechało małżeństwo i chciało ją zabrać do siebie na święta. To miały być takie przymiarki przed ewentualną adopcją. Pojechała z nimi, a ja dostałam szału. W tym samym czasie ona zaczęła płakać, bo mnie z nią nie było. W Wigilię przyjechali więc też po mnie. Wcześniej nie mieli pojęcia, że Jola ma siostrę. Dyrektorka im nie powiedziała, bo byłam konfliktowa, uciekałam, popijałam alkohol. Pojechałam z nimi na te święta. Mieli niesamowity, wielki dom, nigdy wcześniej czegoś takiego nie widziałam. Dostałam prezent i powiedziałam, że muszę się przewietrzyć. Wyszłam na zewnątrz i uciekłam do rodziców.
– Jak zareagowali?
– Bałam się, że mama mnie wyrzuci za drzwi, więc kupiłam jej czerwone wino. Była oczywiście potwornie pijana, ale wzięła ode mnie butelkę i powiedziała, że teraz mogę sobie iść. Tłumaczyłam jej, że nie mam dokąd, że uciekłam z domu dziecka, że Jola jest u rodziny zastępczej. Groziłam, że się zabiję, ale to jej nie ruszało. Pobiegłam na strych i próbowałam się powiesić. Tato wybiegł za mną i w ostatniej chwili mnie uratował. Zabrano mnie z powrotem do domu dziecka. Zrozumiałam, że mam młodszą siostrę, powinnam być przy niej i samobójstwo nie jest rozwiązaniem problemów. Wtedy jednak jeszcze mocniej poszłam w alkohol.
– W domu dziecka pewnie trzeba było kombinować, żeby pić?
– Uciekaliśmy po piorunochronach, wychodziliśmy na dyskoteki i na dancingi. Byłam dziewczyną przy kości, więc nikt by nie powiedział, że ja mam 14 czy 15 lat. Podobało mi się takie życie. Alkohol dodawał mi pewności siebie, czułam, że pijana jestem w stanie komuś zaimponować, nabierałam odwagi. Potem wracałam, strasznie śmierdziałam, wychowawcy to czuli, ale niczym się nie przejmowałam.
– Dzieci alkoholików często czują się niedowartościowane, bo w domu zawsze były mniej istotne niż wódka. Pani też tak miała?
– Oczywiście, że tak. Brak przytulania, brak czułości, brak miłości – to wszystko przekłada się na problemy z funkcjonowaniem w społeczeństwie. Wtedy pomaga alkohol, bo nagle sprawia, że puszczają hamulce. Teraz to wiem, ale wtedy nie byłam świadoma, że mam jakikolwiek problem. Nie wiedziałam, jak bardzo się niszczę. Piłam, bo to sprawiało mi radość. Mogłam wszystko. Trzeźwa nie potrafiłam rozmawiać z ludźmi, czułam niemoc przy każdej podstawowej czynności, byłam agresywna, wulgarna, nie dało się ze mną wytrzymać.
– Kiedy pani wyszła z domu dziecka?
– Uciekłam pod koniec pierwszej klasy szkoły zawodowej. Miałam skończone szesnaście lat. Wszystkie nakazy i zakazy były już dla mnie nie do wytrzymania. Mówiłam wprost, że jak mnie nie wypuszczą, to ucieknę. Rodzice nie odwiedzili mnie ani razu, więc wiedziałam, że mnie nie chcą i nic na to nie mogłam poradzić.
– O czym myśli dorastające, niechciane dziecko alkoholika?
– O tym, by nigdy nie stworzyć takiej rodziny, jaką się miało. Cały czas byłam przekonana, że tego nie zrobię. Jednocześnie już jako nastolatka byłam uzależniona.
– Mama powiedziała kiedyś „przepraszam”?
– Nigdy. Raz, jak byłam w ciąży z przedostatnim dzieckiem, przyszłam do niej z butelką wódki. Ona zachorowała i od jakiegoś czasu nie piła. Powiedziała mi, że powinnam się zastanowić, co robię, bo jestem w ciąży z czwartym dzieckiem. Odpowiedziałam jej, że po kimś to musiałam odziedziczyć, więc nie powinna mi mówić, co mam robić. Zaczęła płakać i prosiła, żebym się opamiętała. Gdy umierała, w szpitalu przytuliła mnie pierwszy raz w życiu. Z biegiem czasu myślę, że sama nic dobrego z domu rodzinnego nie wyniosła. Inne dzieci brała jednak na kolana i przytulała, a mnie nigdy. Czułam się niechciana, nielubiana i niepotrzebna.
– Wybaczyła jej pani?
– Tak i dziś czuję dużą ulgę.
Żona
– Jak układało się życie po wyjściu z domu dziecka?
– Trochę pomieszkiwałam u siostry. Potem znalazłam pracę i spałam w zakładzie. Prosiłam o możliwość powrotu do rodziców, ale nie było na to szans. Do domu dziecka też już wrócić nie mogłam. Cały czas prowadziłam hulaszczy tryb życia. Trzymałam się z tymi dziewczynami, które najwięcej piły i imprezowały. Rzuciłam szkołę w momencie, w którym wychowawczyni wywołała mnie do tablicy słowami: „niech podejdzie ta z domu dziecka”. Nikt w klasie nie wiedział, skąd jestem, a ona to powiedziała na lekcji. Wszyscy się ode mnie odsunęli, nie chcieli ze mną rozmawiać, nazywali kłamczuchą, wytykali palcem. Napisałam pismo do naczelnika miasta. W odpowiedzi usłyszałam, że takich historii jest dużo, nie wykorzystałam swojej szansy, więc o mieszkaniu mogę zapomnieć. Ktoś mi doradził, bym spróbowała napisać do Rady Państwa. Zrobiłam to i w ciągu dwóch miesięcy dostałam mieszkanie na Zwierzyńcu w Oławie. Skakałam do góry ze szczęścia.
– Tam poznała pani męża?
– Całkiem przypadkowo w sklepie. Kupowałam produkty na gołąbki, a on i jego koledzy zaczęli zagadywać, że chętnie by zjedli. Zaprosiłam ich. Przyszli, przynieśli alkohol i tak się poznaliśmy. Też był człowiekiem z problemami, wyrzuconym z domu. Po pewnym czasie zaproponowałam mu, żeby zamieszkał ze mną. I od tej pory piliśmy razem. Pobraliśmy się, gdy zaszłam w ciążę. Może trzy dni byliśmy małżeństwem, gdy dowiedziałam się, że ma dziecko. Wszystko przede mną ukrył. Jeszcze wcześniej, w dniu ślubu, w Urzędzie Stanu Cywilnego jego siostra powiedziała, żeby się dobrze zastanowił, bo „wszystkie dziewczyny z domu dziecka to kurwy”. Zdenerwował się i wyskoczył do niej. Wtedy wyszło na jaw, że wyrzucili go z domu, bo znęcał się nad rodziną.
– Pani przed ślubem nigdy nie uderzył?
– Nie, koszmar zaczął się później. Miałam problemy w ciąży, więc wiele miesięcy spędziłam w szpitalu. Mąż nigdy nie przyszedł mnie odwiedzić. Tuż przed rozwiązaniem lekarz pozwolił mi wyjść do domu. Wracałam razem z teściową i poszłyśmy do sklepu. Był tam mój mąż i stwierdziliśmy, że wypijemy po piwie. Żeby nie płacić kaucji, zaproponowałam, że pójdę do domu po butelki. Bardzo mnie powstrzymywał, ale postawiłam na swoim. Zastałam tam obcą bieliznę, rozłożone łózko, koniak i dwie koniakówki na stole. Szybko posprzątałam, żeby nie zobaczyła tego teściowa. Gdy zostaliśmy z mężem sami, zapytałam go, co to wszystko ma znaczyć i co za kobieta tu była. Odpowiedział, że ściągnął tę bieliznę ze strychu i zapytał, czy wiem, czym jest samogwałt. Uwierzyłabym, gdyby te rzeczy były czyste. Poza tym te koniakówki… Do jednej sobie polewał, a drugą popijał? Oczywiście, że nie. Nagle mnie złapał za szmaty, pchnął i powiedział, że jak mi się nie podoba, to droga wolna. Wzięłam walizkę, spakowałam rzeczy dla dziecka i wyszłam z płaczem. Nie wybiegł za mną, chwilę później zemdlałam i obudziłam się na porodówce.
– Powiedziała pani komuś o tym, co się stało?
– A gdzie! Nawet go broniłam. Teściowej mówiłam, że źle się poczułam, Zdzicha w domu nie było i zemdlałam.
– Wróciła pani do domu, a on bił częściej.
– Cały czas przyprowadzał towarzystwo. Pił jeszcze więcej niż ja. Potem oni wychodzili i prał mnie z byle powodu. Coś mu się nie spodobało, stwierdził, że do kogoś mrugnęłam i wystarczyło. Miał ogromne potrzeby, potrafił się zerwać z pracy i żądać seksu. Potem wracał i to samo, wieczorem – to samo, w nocy – to samo. Nie liczył się z moim zdaniem, gdy mówiłam mu, że nie daję rady, że źle się czuję, że już nie wytrzymuję. Gdy się stawiałam, to mnie lał. Próbowałam uciekać, ale ciągle słyszałam, że mam męża, więc muszę być przy nim.
– Jak pani odpowiadała na jego agresję?
– Dziś wiem, że przez to pijaństwo wzajemnie się nakręcaliśmy. Jak byłam pijana, to go prowokowałam. Bardzo patologiczna relacja, zdominowana przez alkohol. Odgrażał się, że jeśli cokolwiek powiem policji, to zarżnie mnie, dzieci, a na końcu samego siebie.
– Wierzyła mu pani?
– Tak, bo bardzo się go bałam. Gdy wracał do domu, stałam pod drzwiami na baczność. Wiedziałam, że dostanę, nie wiedziałam tylko za co. I tak w tym małżeństwie tkwiłam dwadzieścia lat. Urodziłam piątkę dzieci i ciągle pogłębiałam swój alkoholizm.
– Czy ktoś próbował pomóc?
– Długo żyłam w przekonaniu, że sama jestem sobie winna. Ludzie wokół powtarzali, że przecież też piję, że jestem taka sama, że on chleje przeze mnie. Potem tej pomocy nawet nie szukałam. Chciałam się go po prostu pozbyć z domu. Kiedyś zadzwoniłam na policję, zabrali go, zawieźli za most i wypuścili. Pół godziny później wrócił i znowu dostałam łomot.
– Kiedy nastąpił przełom?
– Tak naprawdę chciałam tylko, żeby dzieci nie cierpiały. Nieraz bywało tak, że próbował uderzyć mnie, ja się odchyliłam i dostało dziecko. Zabierałam więc synów i córki gdzie się dało. Gdy zaczęłam chodzić do grupy anonimowych alkoholików, mogłam pójść do klubu. Wcześniej skrywałam się u koleżanek, jak nie miałam gdzie pójść, to siedzieliśmy w Rynku pod ratuszem i gdzieś na ławce spędzaliśmy noce.
– Policja wciąż nie pomagała?
– Skończyło się tak, że policjantów podałam do prokuratury. Siostra i ludzie z grupy mi pomogli, bo miałam tego dość. Udawało mi się przez miesiąc utrzymać abstynencję, a potem regularnie ją zapijałam, bo nie mogłam wytrzymać. Założyłam mu sprawę o rozwód i alimenty, a potem o znęcanie. Dostał wyrok w zawieszeniu i w końcu się rozwiedliśmy.
– Potraficie dziś rozmawia?
– Kawę pijemy, obiad razem zjemy, przyjeżdża do mnie na święta. Wiem, że popija, ale mamy ustaloną zasadę, że możemy się spotkać tylko wtedy, gdy jest trzeźwy. Jak wypije, drzwi mojego domu są dla niego zamknięte. Nie uciekam od niego, mamy wspólne dzieci, więc przynajmniej dla nich powinniśmy mieć normalny kontakt. Poza tym wiem też, że nie jestem bez winy.
Mama
– W pewnym momencie zaczęła pani walczyć ze swoim uzależnieniem. Były mitingi anonimowych alkoholików i okresy abstynencji.
– Najdłuższy trwał sześć i pół miesiąca. Raz nie poszłam na miting i spotkałam się z żoną kolegi, która miała strasznego kaca. Dzień wcześniej popiła i prosiła mnie, bym jej pomogła. Odruchowo wyciągnęłam kasę i powiedziałam, by kupiła dużą flaszkę i dziesięć piw. Jak się opamiętałam, to już byłam po pierwszym kieliszku. Za późno. Czułam się trzeźwa i przed innymi udawałam, że nic nie wypiłam. Miting się skończył, wrócił kolega i stwierdził, że śmierdzę piwem. Powiedziałam mu, żeby przestał pieprzyć głupoty i poszedł po flaszkę. Prosił, bym się opamiętała. Nie chciał ze mną pić, więc poszłam sama. Wypiłam jeszcze dwa piwa i może pół butelki wódki. Film zaczął się urywać, schowałam pozostały alkohol. Piwa do wersalki, a wódkę gdzieś indziej. W nocy zrobiłam awanturę, bo byłam przekonana, że to mąż zabrał butelki. Nalegał, bym dała mu spokój i się odczepiła. Włączyły się dzieci i prosiły o to samo. Poszłam na strych, wzięłam z kuchni drewniany stołek i się powiesiłam. Sznurek pękł, uderzyłam głową o komin i wróciłam do domu. Znalazłam piwa, wypiłam i się pocięłam. Obudziłam się rano, cały pokój był we krwi. Nie wiedziałam, co się stało.
– Ponad pół roku na marne.
– Byłam przekonana, że wszyscy trzeźwi kłamią. Skoro ja upadłam, to znaczy się nie da. Oszukują, tylko się nie przyznają. Nie wierzyłam, że jeszcze cokolwiek może mnie uratować. Nie chciałam już chodzić na mitingi, ale siłą zaciągnęli mnie tam koledzy. Spotkałam się z psychologiem i usłyszałam, że muszę się zdecydować na leczenie zamknięte, bo inaczej nie dam rady. Kompletnie sobie tego nie wyobrażałam, nie chciałam zostawić dzieci. Powtarzał mi jednak, że jeśli nie pójdę się leczyć, to w końcu te dzieci mi zabiorą. Nadzór kuratorki już miałam. Zadzwoniłam do niej i zaproponowała mi, że tymczasowo trafią do pogotowia opiekuńczego albo do domu dziecka. Powiedziałam „nie, za żadne skarby”. Przekonywała, że gdy tylko się wyleczę, dzieci odzyskam. Nie wierzyłam, ale nie miałam wyjścia. Najgorszy był ten moment, w którym musiałam się pożegnać. Przeżyłam to strasznie, jeszcze w tym samym dniu chciałam się rzucić pod pociąg. Z drugiej strony wiedziałam, że głodne tam nie będą, że to jest dla nich szansa, żeby nie skończyły tak jak ja. Uzależniona matka w niczym by im nie pomogła, musiałam o nie zawalczyć.
– Wtedy rozpoczęła pani leczenie?
– Przed wyjazdem do Lubiąża usłyszałam od kuratorki, że jeśli wrócę tego samego dnia do Oławy, to dzieci już nie zobaczę. Oddział odwykowy dopiero otwierali, więc na kolanach błagałam ich, by mnie przyjęli. Położyli mnie na oddział psychiatryczny obok dwóch uzależnionych kobiet. Jedna biegała nago, druga wyrywała włosy, wzajemnie się macały, po kryjomu piły. Gdy to wszystko zobaczyłam, pomyślałam, że już nigdy stamtąd nie wyjdę. Poszłam do ubikacji i podjęłam kolejną próbę samobójczą. Powiesiłam się na bluzce, ale mnie odcięli. Trafiłam do szpitala w Wołowie i coś we mnie pękło. Kilkukrotnie próbowałam sobie odebrać życie i za każdym razem nieskutecznie. Pomyślałam, że to może jest znak, bo mam po co żyć. Przecież czekają na mnie dzieci. Gdy się zabiję, ktoś inny będzie się nimi opiekował, ktoś inny będzie je karmił, ktoś inny będzie je motywował. Postanowiłam, że zrobię wszystko, by ratować siebie i móc być z nimi. Nie chciałam, by kiedykolwiek zostały skrzywdzone tak jak ja. Kuratorka do mnie dzwoniła, pytała, jak sobie radzę. Było tragicznie. Alkohol czułam wszędzie, w każdej potrawie, w każdym napoju. Założyli mi wszywkę, ale czułam, że nie jestem gotowa, by wrócić do domu. Bałam się, że nie dam rady. Nagle dostałam telefon, że były mąż miał poważny wypadek i może tego nie przeżyć. Dali mi przepustkę, wróciłam, przywieźli go do domu. Myłam go, kąpałam i karmiłam. Na wszystkie świętości przepraszał za krzywdy, które mi wyrządził. Czułam do niego wstręt, obrzydzenie, podświadomie cieszyłam się, że stała mu się krzywda. Mieliśmy jednak dzieci, to był też ich ojciec. Nie potrafiłam mu nie pomóc. W końcu doszedł już do siebie i znów zaczął się zachowywać jak kiedyś. Tym razem się jednak nie dałam. Wzywałam policję za każdym razem, gdy mnie bił. Odwiesili mu wyrok i trafił do więzienia.
– Wszywka pomogła?
– Gdy byłam trzeźwa, nie mogłam sobie poradzić z normalnym życiem. Nie potrafiłam dzieciom pomóc w lekcjach, ciągle wzywano mnie do szkoły, byłam strasznie nerwowa. Nakazywałam, rozkazywałam, krzyczałam. Nawarstwienie problemów mnie przerastało. Nie dałam rady, przepiłam wszywkę. Moja najstarsza córka trafiła do domu dziecka. Sama tego chciała i dziś ją doskonale rozumiem. Gdyby była ze mną, nie skończyłaby studiów, nie mogłaby się rozwijać. Zgłosiła w szkole, że już nie wytrzymuje. Zadzwonili do mnie, że chcą zabrać ją i syna.
– Jaką pani była wtedy matką?
– Czasami myślę, że lepszą gdy piłam, bo wtedy nie wpadałam w szał i byłam grzeczniejsza. Z drugiej strony bardzo złą, bo nie potrafiłam dzieci utulić, dać im miłości, powiedzieć, że je kocham. Dbałam o to, by nie chodziły głodne, ale zapominałam o tym, co najważniejsze – o czułości i matczynym cieple.
– Opowiada pani o nich z wielką miłością. Odnoszę wrażenie, że to dzięki nim zaczęła pani walczyć
o trzeźwość.
– Powiem więcej, ja jestem trzeźwa głównie dzięki nim. Gdyby nie one, nie rozmawialibyśmy dzisiaj. Prawdopodobnie nie byłoby mnie już dawno na tym świecie. Gdyby nie moja miłość do dzieci, na pewno by mi się nie udało. Nie walczyłam dla siebie, walczyłam dla nich. Zawsze bardzo je kochałam. Nawet jeśli nie potrafiłam tego pokazać, to wewnętrznie chciałam się zmienić dla nich. Życie bym za nie oddała.
– Jaki dziś macie kontakt?
– Dobry, choć wciąż czuję pewne braki. Nie chcę, by popełniały te same błędy, więc czasem krzyczę, wybucham, jestem nadopiekuńcza. Wciąż uczę się z nimi rozmawiać, ale jest dużo lepiej niż kiedyś.
Alkoholiczka
– Czy odbiór społeczny sprawia, że kobieta, która pije, ma trudniej niż mężczyzna w podobnej sytuacji?
– Zdecydowanie tak. Pijany czy nawet osikany facet leżący pod płotem – OK, jesteśmy to w stanie jakoś zaakceptować. Ale kobieta? Społeczeństwo chce, by każda z nas była dobrą matką, ułożoną damą, która zawsze będzie trzymała fason, nigdy nie zawiedzie. Ta presja jest straszna i sprawia, że gdy zaczynamy pić, długo się do tego nie przyznajemy. Czujemy ogromny wstyd i pijemy w ukryciu. Mężczyzna pójdzie do knajpy albo wypije flaszkę pod sklepem, a kobieta kupi alkohol i pójdzie z nim do koleżanki. Ewentualnie się gdzieś schowa i wypije sama. Pamiętam, jak brałam wózek z malutkim dzieckiem i szłam pić do znajomych. Nie wiem nawet, jak wracałam do domu, chyba ten wózek pozwalał mi się podeprzeć. Dziękuję Bogu, że dzieciom nic się nie stało.
– Sami zrobiliśmy z alkoholizmu męską chorobę.
– A nawet pan sobie nie wyobraża, jak wiele kobiet ma problem! Nie zauważamy ich, bo się ukrywają. Ale musimy pamiętać, że są i próbować im pomóc. Kobietom się zdecydowanie trudniej trzeźwieje. Samo przełamanie się i pójście na miting jest niezwykłym wyzwaniem. W końcu się decydujesz, idziesz i spotykasz samych mężczyzn, ostatecznie jedną czy dwie dziewczyny wśród nich. To wstydliwe i niekomfortowe.
– Nie pije pani już 25 lat. Co było impulsem, który sprawił, że w końcu się udało?
– W sądzie groziłam kuratorce nożem, bo twierdziłam, że zabrała mi dzieci. Krzyczałam, że ją zabiję, a ona z dużym spokojem zaczęła mówić, żebym odłożyła nóż, bo jeśli coś zrobię, trafię do więzienia i już nigdy nie będę miała wpływu na to, jaki los te dzieci spotka. To mnie bardzo uderzyło. Ona nawet w takiej chwili we mnie wierzyła. Podjęłam kolejną próbę leczenia. Byłam już w koszmarnym stanie. Czułam, że to ostatni moment. Chciałam być trzeźwą mamą, kiedyś babcią. Chciałam choć raz dać im dobry przykład, pokazać, że potrafię inaczej.
– Co jest najtrudniejsze po odstawieniu alkoholu?
– Życie. Nagle przestałam nim kierować. Nie radziłam sobie sama ze sobą, nie potrafiłam normalnie funkcjonować, rozmawiać. Utrzymywałam abstynencję, a moje zachowania długo były pijane. Byłam agresywna, chamska, krzywdziłam najbliższych. Dla nich trzeźwa matka bywała dużo gorsza niż pijana. Nie rozumiałam ich wtedy, ale teraz już dokładnie wiem, o co chodziło. To było chore, byłam straszna. Moja walka była ich udręką. Alkoholik w abstynencji wstaje z codziennym bólem całego ciała. Organizm broni się przed trzeźwością, nie potrafi w takim stanie egzystować. Potworna sprawa, jakby życie się nagle kończyło. Wszystko leciało mi z rąk, niczego nie mogłam załatwić, ciągle się trzęsłam, bałam się kontaktu z ludźmi. Czułam się gorsza od wszystkich wokół, wydawało mi się, że jestem kompletnie bezwartościowa. I tej wartości uczyłam się przez długie lata.
– Potrafiła pani znów zaufać mężczyźnie, pokochać?
– To było kolejne potwornie trudne wyzwanie. O każdym jednym myślałam, że chodzi mu tylko o seks i prędzej czy później zrobi mi krzywdę. Z obecnym partnerem jestem już kilkanaście lat. Długo w naszej relacji łóżka nie było. W pewnym momencie myślałam już, że coś jest z nim nie tak. A on się po prostu bał, bo był w podobnej sytuacji i nie chciał, bym pomyślała, że chodzi mu tylko o to. To trwało i trwało, ale w końcu się przełamałam. Jest strasznie kochającym facetem. Dla mnie to jeden jedyny w swoim rodzaju. Drugiego takiego nie ma!
– Czego się pani dziś najbardziej boi?
– Chyba tego co zawsze, odrzucenia. Bardzo bym chciała tak prawdziwie przytulić moją najstarszą córkę, która w dzieciństwie widziała najwięcej. Nie na przywitanie, tylko tak z czystej miłości. Boję się, że mogłabym zostać odrzucona. Wiem, że w końcu mi się uda, bo o tę jej miłość do mnie jeszcze zawalczę.
– Jest pani szczęśliwa?
– Tak, bo jestem trzeźwa. Najgorszego dnia trzeźwego nie zamieniłabym nawet na najlepszy dzień pijany. Życie trzeźwe jest bardzo trudne, ale w końcu nie muszę się niczego wstydzić, nie muszę się ukrywać, maskować, mogę z podniesioną głową iść przed siebie. Nie czuję się już bezwartościowa, mam swoją godność i potrafię wyrazić zdanie. Jestem szczęśliwa, bo mam dzieci. Cieszę się każdym dniem, bo codziennie coś nowego odkrywam. Wiele jeszcze przede mną, ale wierzę, że to wiele dobrego. Mam 58 lat i nie powiedziałam jeszcze ostatniego słowa.
– Dlaczego się pani zgodziła opowiedzieć swoją historię?
– Chciałabym, żeby ten wywiad przeczytały przede wszystkim kobiety. Żeby dowiedziały się, że naprawdę warto być trzeźwą, bo takie życie jest piękne. Pamiętały, że zawsze mają wybór, a picie jest tylko ucieczką, która niczego nie załatwi. Warto o siebie zawalczyć, poszukać pomocy, nie wolno uciekać. Wiem, że jest ciężko, ale proszę mi wierzyć – warto!
Konkurs SGL Local Press 2019 wsparli: