„Chciała powstrzymać zwyrodnialców, stała się łatwym wyjściem” Kamil Tysa, Gazeta Powiatowa – Wiadomości Oławskie
Śmieje się, gdy pytam, czy ma jeszcze czas na aktywność zawodową. Od kilku miesięcy brakuje jej go nawet na życie rodzinne. Jest trudno, czasem bardzo. A gdyby mogła cofnąć się w czasie?
Katarzyna, Kasia, po prostu Kaśka. Kalosze do kolan, przetarte dżinsy, czarna bokserka, gdy robi się chłodniej – bluza. Jak się ma siedem psów i piętnaście kotów, stroić się nie można. To znaczy można, ale po co? I tak zaraz będzie brudne. Dobermany trzeba nakarmić, kojce wyczyścić, nad wszystkim zapanować. A i przy kotach jest przecież robota.
Zamiast zabić, przywieź do mnie
Przełom maja i czerwca. Trzy minuty po północy. Kaśka nie śpi, pisze. W klawiaturę komputera wstukuje myśli, które w jej głowie kłębiły się od dłuższego czasu.
– Kochani! Zbliżają się wakacje. Dużo ludzi porzuca swoje psy lub je po prostu uśmierca. Otwieram okno życia dla czworonożnych przyjaciół. Jeśli chcesz wywieźć zwierzę do lasu lub je zabić, przywieź je do mnie. Bezimiennie. Siódmego czerwca wystawię przed płotem klatkę. Nie posiadam kamer. Miłocice, ul. Głowna 19. Nie zostaniesz zidentyfikowany. A pies dostanie drugie życie.
Facebook, klik i poszło. Można się kłaść.
A co ona mogła innego wymyślić?
Miłocice to mała wieś w gminie Jelcz-Laskowice. I stosunkowo nowy, dwuletni epizod w życiu Katarzyny Chruściel. Wcześniej był Wrocław, jednak tam brakowało miejsca dla zwierząt. Co prawda mąż miał bliżej do pracy, ale idealnych rozwiązań nie ma. Jeszcze wcześniej Mazury, dzieciństwo spędziła w Nidzicy. Mieszkała w bloku.
Jest listopad, spotykamy się po raz drugi. Siedzimy w domu, który wygląda jak połączenie przytulnego mieszkania, gabinetu weterynaryjnego i sklepu zoologicznego. Wraz z nami jej mama Małgorzata.
– Miała może dwanaście lat i zimą wracała od mojej siostry. Nad rzeczką znalazła kota w worku. Takim po ziemniakach, podziurawionym. Z kawałkiem słoniny w środku. Kot w worku to tylko jej się mógł zdarzyć…
– Skąd ta miłość do zwierząt?
– Po ojcu – wtrąca Kaśka, która oddaliła się na chwilę od salonu, ale usłyszała moje pytanie.
– Tak, po ojcu, a matka to już zwierząt nie lubiła?! A idź mi Ty. Ona tak zawsze. Chciała kozę, to się zgodziliśmy. Pojechali z ojcem i przywieźli dwie. Potem były trzy i zrobiło się stado. Odkąd pamiętam, opiekowała się zwierzętami. Inne dzieci kotów i psów nie znajdowały, Kaśka zawsze. Jak nie przynosiła ich do domu, to je karmiła i same przychodziły. Warczały pod wycieraczką i prosiły o jedzenie. Ona najchętniej wszystkie wzięłaby do nas. Nie godziłam się na to. Mieszkaliśmy na stancji, nie było warunków. Tłumaczyłam, że pomoc nie oznacza opieki nad wszystkimi zwierzętami świata. Pomoc to znalezienie im dobrego domu. Daj mu jeść, jeśli ci ufa, a potem poszukaj mu rodziny. I znajdowała. Najpierw jednemu, potem drugiemu, trzeciemu i tak dalej…
– Czyli nie zaskoczyło pani okno życia?
– A gdzie tam! A co ona mogła innego wymyślić? Przecież ja to cały czas w domu miałam.
Myślałam, że dotrę tylko do znajomych
Pierwszy czerwca, poranek, Kaśka się budzi. Like, like, udostępnienie, komentarz. Udostępnienie, like, udostępnienie i znowu komentarz. Po kilku dniach 11 tysięcy polubień, 2,5 tysiąca komentarzy, 25 tysięcy udostępnień.
– Wrzuciłam to na swoją oś czasu. Byłam przekonana, że trafi tylko do moich znajomych. No, może rozejdzie się po gminie. A teraz wie już chyba cała Polska. Co chwilę ktoś pisze, dzwonią dziennikarze.
Okno to właściwie duża zamykana klatka przed domem. W kraju ewenement, ale takiej skali zainteresowania faktycznie trudno się było spodziewać. Jeden post obrócił życie Kaśki o 180 stopni. Czuła, że robi dobrze.
– Ciągle znajdowałam psy. Przywoziłam do domu, opiekowałam się, ewentualnie szukałam nowych właścicieli. Schronisko często nie chce przyjąć, ludzie nie wiedzą co robić. Wywożą więc do lasu albo – co gorsza – zabijają. Bezdomność można rozwiązać, ale do tego potrzeba jednej dobrej ustawy. Każdy pies powinien być obowiązkowo czipowany, a właściciel, który oddał go do schroniska, powinien płacić za jego utrzymanie. Następnym razem zastanowiłby się, czy zechce psa kupić. Ludzie są nieodpowiedzialni, bo nie grożą im żadne konsekwencje. Nie ma kar, niczego. Tego zmienić nie mogę, więc pomagam jak potrafię.
Dała nam przykład, że można
Siódmy czerwca, okno już otwarte. Kaśka jeszcze nie wie, że w ciągu kilku dni trafi do niej siedem psów, w tym cztery szczeniaki. Musi je odrobaczyć, zaszczepić, a suczki wysterylizować. Potem poszuka im domu. Z tym problemu na razie nie będzie. Wiele osób pisze, że jeśli piesek się pojawi, chętnie podejmą się opieki. Przykład daje sołtys Miłocic Piotr Kopertowski. Jako jeden z pierwszych decyduje się na adopcję. Dlaczego?
– Okno życia to wspaniała inicjatywa, na którą niewielu byłoby się w stanie zdecydować. Szkoda mi piesków. Uważam, że każdy z nas mógłby się bardziej zainteresować losem zwierząt, których nie powinno się kupować dzieciom do zabawy. Jak są małe, to jest pięknie, a jak dorosną, lądują w lesie. Tak nie może być, dlatego zachęcam, by wspierać panią Kasię – choćby paczką karmy. Inni mieszkańcy mogą brać z niej przykład, bo pokazała, że nawet w tak małej miejscowości, można robić cudowne rzeczy!
Jestem łatwym wyjściem
Mijają kolejne dni. O oknie życia mówią już nie tylko media lokalne. Do Miłocic przyjeżdżają największe telewizje, portale informacyjne i gazety. Kaśka zostaje okrzyknięta bohaterką. W gąszczu tysięcy pozytywnych komentarzy pojawia się krytyka. W internecie można przeczytać, że sobie nie poradzi, że ludzie z całej Polski zwiozą jej swoje psy i nie będzie wiedziała, co z nimi zrobić. Reaguje ze spokojem.
– Mogę mieć tylko nadzieję, że moja inicjatywa będzie dobrze zrozumiana. Jasne, że nie jestem robotem i nie przyjmę nieograniczonej liczby zwierząt. Nie o to w tym wszystkim chodzi, nie takie jest założenie. Widzę tę krytykę, ale staram się nie przejmować. Robię swoje.
Z tym zrozumieniem jest jednak problem. Niektórzy właściciele piszą wprost: mają psa, chcą oddać. A okno życia nie jest i nigdy nie było schroniskiem. Nie pomieści wszystkich, których ktoś już nie chce. Kaśka nie ma na to warunków, czasu, możliwości i pieniędzy. Chce być alternatywą dla zwyrodnialców, którzy gotowi są wyrzucić, a nawet zabić.
– Każdy nieodpowiedzialny właściciel, który decyduje się oddać swoje zwierzę, powinien zrobić wszystko, by znaleźć mu nowy dom. Spodziewałam się, że ludzie będą przywozić psy w nocy, a oni to robią w biały dzień, bez skrępowania. Jestem dla nich łatwym wyjściem.
Budujmy budy
Jest początek lipca, założona kilkanaście dni wcześniej facebookowa strona „Okno życia dla psów” nieprzerwanie zyskuje nowych fanów. To platforma, której Kaśka potrzebowała, by kontaktować się ludźmi. Informować o planowanych akcjach i docierać do zainteresowanych adopcją.
Szóstego i siódmego ma się odbyć event „Budujmy budy dla psów z okna życia”. Idea prosta – można przyjechać i bez wkładu finansowego sprawić, by psom żyło się lepiej. Kaśka nie wie, ilu osób może się spodziewać, ale chce ich dobrze ugościć. Wędzi wędliny i kiełbasy. Ma być pogoda, więc zrobi grilla.
Przychodzą głównie znajomi, tłumów nie ma. Co najważniejsze, budy powstają. Tylko tych kiełbas nie da się przejeść…
Doceniam każdy gest
Tygodnie mijają, miłych gestów jest więcej. Przyjeżdża dziewczynka z mamą i myją wszystkie miski. Innym razem nastolatka, która z racji wieku nie może być wolontariuszką w schronisku. Dwie zbiórki organizuje Oławska Platforma Pomocy. Udaje się kupić karshera, jedzenie i koce. Zgłasza się Agnieszka Wyłupek. Prowadzi Centrum Szkolenia Psów i treningi dla tych podrzuconych do Miłocic, chce robić za darmo. Doraźnie wspiera gmina, jest też lekarka weterynarii Anna Andreasik. Opiekuje się wszystkimi psami z okna życia. Kaśka płaci jej nieregularnie, gdy ma. A ma, gdy ludzie coś wpłacą za pośrednictwem portalu zrzutka.pl.
– Poznałam wiele fantastycznych osób, które mi pomagają. Zdarzały się większe inicjatywy, ale były też takie jednorazowe zrywy. Doceniam każdy gest. Wielkim wsparciem jest dla mnie pani Ania. Nie naciska, że muszę jej za coś zapłacić na już. Napiszcie proszę, że jest wspaniałym weterynarzem! I jeszcze Aga! Takie treningi normalnie kosztują około stu złotych. A ona przyjeżdża i robi to wszystko w ramach wolontariatu. Nie tylko dla mnie, ale przede wszystkim dla tych, którzy pieska adoptowali. Mogą też skorzystać za darmo. Właściwie to może każdy, ale Aga stwierdziła, że jak będzie ktoś obcy, to płaci trzydzieści złotych. Nie dla niej, na okno życia!
Czasem nie mam siły, ale…
Listopad, salon Kaśki. Okno życia działa już pięć miesięcy. Trafiły do niego siedemdziesiąt cztery psy, z czego tylko sześć nie znalazło jeszcze domów. Klatka obecnie jest schowana. Kaśka trzyma się zasady, że może wziąć tyle psów, ile ma kojców. A tych jest sześć. Poza tym nadchodzi zima i boi się, jak to będzie, czy zapewni zwierzętom odpowiednie warunki. Dlatego jeśli czegoś potrzebuje najbardziej, to ciepłych koców.
– Co słychać?
– Schudłam 20 kilo. No i już nie pracuję. Nie da rady. Wstaję rano, zaczynam czyścić kojce. Jak nie nakarmię psów o 7.00, to tak krzyczą, że pół wioski słyszy.
– Ludzie wciąż traktują okno jak darmowe schronisko?
– Oczywiście. Kompletnie nie spodziewałam się tego, że nawet z Łodzi będą przyjeżdżać, by oddać psa akurat do mnie. Jeśli już spotykałam właściciela, to nigdy nie usłyszałam, że chce zwierze zabić lub wyrzucić. Bardzo je kocha, ale… No właśnie – znudził się albo już mu niepotrzebne, choć tego też nikt raczej głośno nie mówi. Staram się tłumaczyć, że jest za psa odpowiedzialny i powinien zrobić wszystko, by znaleźć mu nową rodzinę. Rzadko działa.
– Są myśli, by rzucić to wszystko?
– Nie, ale czasem już po prostu nie mam siły. Zawsze zbierałam różne psy z okolicy, ale otwierając okno, straciłam życie prywatne i rodzinne. Roboty jest na cały dzień, ale to nawet nie chodzi tylko o zmęczenie fizyczne. Kiedyś jeden pies rozwalił kojec, wybiegł, chciał wejść do kojca drugiego psa i go zagryźć. Wyleciałam za nim. Teściowa modliła się, żebym wróciła żywa. Nie patrząc czy mnie zaatakuje, w ostatniej chwili złapałam go za obrożę i odciągnęłam. Bywa bardzo ciężko.
– Gdyby tak cofnąć się w czasie?
– Zrobiłabym to samo, tylko post na Facebooku napisałabym nieco inaczej. Postarałabym się ludziom jaśniej wytłumaczyć, na czym mój pomysł polega. Nie wszystko przewidziałam.
– A ta kiełbasa, to na zmarnowanie?
– A gdzie! Przez tydzień jedliśmy tylko ją!
Konkurs SGL Local Press 2019 wsparli: