Tekst nominowany w konkursie SGL Local Press 2017 w kategorii „dziennikarstwo specjalistyczne”
Autor: Marek Kalinowski, Tygodnik Podhalański
Gdyby Einsteina zamiast o grę na skrzypcach zapytano, czy umie jeździć na Jaśkowym costerze – geniusz mógłby bez cienia wątpliwości potwierdzić, że umie, chociaż nigdy nie próbował.
Jest końcówka lat sześćdziesiątych ubiegłego wieku, a może sam początek lat siedemdziesiątych… brukowana uliczka stromo opada w kierunku Podgórskiego Rynku w Krakowie. Dzieciaki uwięzione za Żelazną Kurtyną same muszą zadbać o swoje rozrywki. Chcesz czymś pojeździć – bolid musisz sobie zbudować sam. Konstruktor lekko przed… dziesiątką wcale nie musi być skazany na kompletną porażkę. Jeśli jest bystry, ma dostęp do niezbyt wyszukanych materiałów, to zbuduje bolid w trymiga. Wystarczy kawałek dość szerokiej płyty paździerzowej lub deski. I kolejna deska nieco węższa. Do tego dwa pręty, ze trzy duże gwoździe i cztery duże łożyska kulkowe. To właśnie one będą tworzyć podwozie bolidu, a wąska deska przednią oś i zarazem układ kierowniczy. Teraz trzeba całe to dobro wynieść na szczyt wybrukowanego wzniesienia. Ułożyć się jak najwygodniej. No i najważniejsze – pozbyć się wszelkich oporów, choćby natrętnej myśli o tym, że przecież „karaped” nie ma żadnych hamulców. Nic nie szkodzi. Ośmioletni albo trochę starszy amator mocnych wrażeń również nie może mieć jakichkolwiek zahamowań. Zresztą poważny, łożyskowany bolid służy do bicia rekordów prędkości. Kto by myślał o hamowaniu.
*
Kolejne karapedy mkną wzdłuż brukowanej ulicy tuż przed oknami starej kamienicy, w której jeden z apartamentów zajmuje Jaśkowa babcia. – Rodzice posłali mnie z Zakopanego do Krakowa, do babci. Wiadomo, krakowskie szkoły uchodziły za lepsze od zakopiańskich – wspomina z rozrzewnieniem szczenięce lata Jasiek Karpiel. Choć chłop już w pełni dorosły, i to nawet… kilkukrotnie, to stawianie tezy, że całkiem już dojrzał byłoby pewnie ryzykowne. Szczególnie jak się widzi Jaśkowe wyczyny na nartach albo zjazdowym rowerze czy ostatnio na specjalnym grawitacyjnym trójkołowcu – gravitycosterze. Jasiek costera skonstruował sam. Wykonał od a do zet wszystkie elementy. Całość opatentował. To i jazdę musiał zgłębić do końca. Trójkołowiec ma służyć do zjazdów ze stoków narciarskich latem. Założenie było proste: przez cały okres letni stoki narciarskie leżą odłogiem i zarastają trawą, ewentualnie – stanowią pastwisko dla baranów. Aby odwrócić niekorzystny trend ekonomiczny, trzeba dać ludziom taką atrakcję, która zapewni im w żyłach podobną co narty dawkę adrenaliny. Coster zapewnia nawet troszkę większą dozę hormonu. Maszyna jest łatwa w kierowaniu, właściwie każdy, kto siądzie w siodełku, już umie poprowadzić costera. Pojazd jest grawitacyjny, to znaczy, że porusza się tylko w dół stoku. W górę wraz z jeźdźcem – podróżuje wyciągiem. Costera mogą używać dosłownie wszyscy: dzieci, rodzice, starsze panie i panowie, a nawet młode wilczki uzależnione od adrenaliny jak… Jasiek.
*
Całkiem niedawno konstruktor zabrał swe najnowsze dzieło potestować we francuskich Alpach. Jasiek nie byłby sobą, gdyby nie wytaszczył trójkołowca na lodowiec, na jedną z najtrudniejszych i kultowych wśród downhillowców tras na górze o wdzięcznej nazwie Mountain of hell. Jasiek pognał gravitycosterem na złamanie karku z 2600 metrów. Pojazd zaskoczył konstruktora. Okazało się, że w niektórych sytuacjach pozwala na jazdę agresywniejsza niż rower zjazdowy. Dwa duże koła przednie dosłownie wgryzają się w śnieg, lód, błoto i kamienie. Tylnym kołem można widowiskowo zamiatać na ciasnych zakrętach. A hydrauliczne hamulce gwarantują poczucie bezpieczeństwa. Bo wciśnięte do oporu zatrzymują pojazd pewnie i stabilnie dosłownie po paru metrach. Ale największą frajdą jest system kierowania gravitycousterem. Jasiek nie ukrywa, że projektując go, inspirował się hałaśliwymi karapdeami budowanymi w dzieciństwie. Czerpał też natchnienie ze swych doświadczeń wyczynowego narciarza. Coster nie ma kierownicy. Jest kierowany balansem ciała. Koncepcja wydaje się karkołomna, ale tylko w teorii. W praktyce trójkołowcem kieruje się całkowicie intuicyjnie. Widzisz zakręt – pochylasz ciało, odpychasz się nogą i coster skręca posłusznie. Im bardziej się odepchniesz i pochylisz, tym ostrzej zakręci. Zupełnie jak podczas jazdy na nartach. Właśnie dzięki tej unikalnej zalecie Jaśkowym pojazdem potrafi jeździć każdy, nawet jeśli jeszcze o tym nie wie. Albert Einstein zapytany czy potrafi grać na skrzypcach odpowiedział, że nie wie, bo nigdy nie próbował. Gdyby zapytano go o jazdę na Jaśkowym costerze mógłby w ciemno i bez jakichkolwiek wątpliwości potwierdzić, że umie.
*
Kiedy się zaczęła historia costera? Trudno powiedzieć. Jedno jest pewne. Jest to jedna z najlepiej przemyślanych Jaśkowych konstrukcji. Pomysł zaświtał w głowie ośmiolatka, ujeżdżającego zapamiętale na krakowskim Podgórzu kolejne krapedy. Idea odżyła, gdy Jasiek rozmawiał ze swoim ojcem – projektantem wyciągów narciarskich. Głównym problemem ze zbilansowaniem stacji narciarskich jest ich wykorzystanie poza sezonem. Gravitycoster się do tego świetnie nadaje. A że przy okazji we wprawnych rękach może pędzić na złamanie karku ze zboczy o nachyleniu przekraczającym sto procent, to już taki specjalny Jaśkowy bonus. – Kiedyś robiliśmy testy w rejonie jednego z krakowskich kopców. Trasa wiedzie naprawdę stromą ścianką. Powiem szczerze, że mimo całego swojego zawodniczego doświadczenia miałbym opory, żeby tamtędy pojechać na rowerze – wyznanie o Jaśkowych oporach jest naprawdę zaskakujące. W wolnym tłumaczeniu – trasa grożąca śmiercią lub trwałym kalectwem, nieosiągalna dla żadnego śmiertelnika poza Karpielem. – Ustawiłem costera, no i zjechałem bez większych problemów. Naprawdę ten pojazd daje ogromne możliwości zarówno rodzince podczas niedzielnego spacerku, jak i ekstremiście uzależnionemu od adrenaliny – podkreśla zakopiańczyk.
Jasiek nie zapomniał jednak też o leniuszkach. Specjalny coster napędzany elektrycznie testuje na krakowskich uliczkach Jaśkowa ślubna – Morgan. Wprowadzenie do oferty elektrycznych costerów przekonstruowanych z myślą o poruszaniu się w mieście to będzie następny krok konstruktora.
*
Jaśkowe nazwisko i wypromowana przez zakopiańczyka i zawodnika marka wyczynowych rowerów zjazdowych jest świetnie znana w środowisku downhillowców. „Karpiel” jest dla kolarza zjazdowego swoistym rolls roycem wśród rowerów. Jasiek zapewnia, że choć z produkcji wyczynowych maszyn się nie wycofał, to teraz coster pochłania całą jego energię. – Wiesz, jak to jest w dzisiejszych czasach. Nie wystarczy mieć superprodukt. Trzeba się z nim jeszcze przebić. I to w miarę szybko. Dziś naprawdę nikt nie przejmuje się prawami autorskimi. Zanim ty uruchomisz produkcję, wszystkie okoliczne markety mogą mieć twój pomysł w ofercie.
Jasiek przygotowuje właśnie globalną premierę swojego pojazdu podczas specjalistycznych targów w Insbrucku. Dlaczego premiera w Austrii, a nie w Polsce? – Wiesz, jak to jest z góralami. Każdy właściciel wyciągu spod Tatr zapyta najpierw: a za granicą to gdzieś jeździ już „toto”?