Tekst nominowany w konkursie SGL Local Press 2017 w kategorii „reportaż prasowy”
Autor: Wiesław Ziobro, Temi
Jeśli ktoś myśli, że Tadeusz Żak, sławny kiedyś stacz kolejkowy, da o sobie całkiem zapomnieć, jest w błędzie. Ludzie znowu często go widują, choć tym razem nie w przychodni, gdzie obstawiał miejsca dla pacjentów, ale na ulicy. Wielu go poznaje. Teraz Tadeusz zajmuje się roznoszeniem ulotek, ale miewa też całkiem inne zajęcia. Bywa u producentów filmowych i teatralnych, którzy wynajmują Tadeusza ze względu na jego charakterystyczny wygląd. Na Facebooku Tadek napisał o sobie: „aktor”. Ale życie to nie film i trzeba się z nim zmagać w dużo trudniejszych okolicznościach.
Być może to tylko ironia losu, że w ostatnich latach Tadeusz Żak zarabia na życie przede wszystkim własnymi nogami. To o tyle istotny szczegół, ponieważ ma on kłopoty z chodzeniem. Najwięcej problemów sprawia jednak kręgosłup. Tadek jest osobą niepełnosprawną. Ale gdyby nie nogi, nigdy nie osiągnąłby sławy, od której teraz może odcinać kupony. A może – przede wszystkim – gdyby nie wrodzona życiowa zaradność.
W robocie, której się podejmował, najpierw trzeba było się nastać, teraz nachodzić. Jako stacz kolejkowy trwał od nocy przed przychodniami w Tarnowie, żeby wybranych pacjentów zarejestrować do lekarzy specjalistów. Kariera Tadeusza Żaka w Tarnowie jest idealnym świadectwem kompletnie spapranej reformy publicznej ochrony zdrowia w Polsce. To, co się zmieniło od kilkunastu lat, to tylko system rejestracji chorych, który wykluczył Tadka z rynku.
Idę do filmu…
Nowy system wszedł w życie, gdy Tadeusz miał tylu klientów, że przestał wyrabiać. Już ledwie trzymał się na chorych nogach, zatrudniał więc pomocników. Wokół sprawy zaczęła gęstnieć atmosfera. I nagle cały biznes się urwał, z tygodnia na tydzień. Sławny stacz , który dorabiał sobie do skromnej renty, został bez roboty.
– Miałem doła przez jakiś czas, nie powiem – przyznaje. – Ale jestem nauczony twardego życia. Czy ono kiedykolwiek mnie oszczędzało? Nie pamiętam.
Przez lata chodził za pracą tu i tam, lecz bez skutku. Nie chciały go przyjąć nawet zakłady pracy chronionej. W międzyczasie zaczął robić karierę… filmową. Epizodyczną wprawdzie, ale zawsze.
Tadeusz liczy 130 cm wzrostu, należy do grupy najniższych osób w Polsce. Jego kolega z Olsztyna ma tylko 127 centymetrów. Dla wielu reżyserów teatralnych czy filmowych to ważna informacja. Tadeusz Żak znajduje się dzisiaj w ich bazie danych. Nie jest już w stanie spamiętać tytułów wszystkich produkcji, w których uczestniczył jako bardzo charakterystyczny statysta.
Duch i krasnoludek
– Zaczęło się w Operze Krakowskiej od przedstawienia Rigoletto, w którym byłem Marionetką – opowiada Tadeusz. – Potem pod Gorlicami, w prawosławnym kościółku, występowałem w filmie kręconym przez ludzi z Bydgoszczy jako dzwonnik kościelny. W zamku w Łańcucie, gdzie Marcin Giżycki robił film „Theatrum Magicum”, obsadzili mnie w roli ducha. Potem pojechałem z nimi na festiwal w Gdyni. I było to tak elegancko załatwione, że z powrotem z dużą zniżką mogłem wrócić do Tarnowa superszybkim pendolino. A w Łodzi brałem udział w filmie „Ja nie kłamię”, w Warszawie wzięli mnie do filmu historycznego „Państwo Moskwa”. Kiedyś jeden z reżyserów, gdy mnie zobaczył na planie, zapytał innych: „Skąd żeście wytrzasnęli tego człowieka? Ja go też zatrudnię”. Aha, w Warszawie miałem jeszcze taką komedię dla dzieci…
Kiedyś jedna z firm PR podczas akcji promocyjnej wykorzystała Tadeusza do zagrania krasnoludka. Lepiej trafić nie mogła. Tadeusz co rusz przypomina na Facebooku o swoim istnieniu i swoich predyspozycjach fizycznych.
Ostatnio sfilmowała go stacja telewizyjna TVN. Był to materiał o osobach szczególnie niskiego wzrostu, którzy z powodu barier technicznych i architektonicznych mają kłopoty z poruszaniem się po miastach.
„Fałszywe” banknoty
Ale z kariery filmowej, jeśli można tak to określić, wyżyć się nie da. Potrzebna konkretna, codzienna robota. Tadeusz, po śmierci rodziców wychowywany przez wujka – człowiek, który w przeszłości żył z zrzucania ludziom węgla do piwnic, z handlu zniczami nagrobkowymi, żelazkami i kompletami noży, także jako monter gniazdek elektrycznych – żadnej pracy się nie boi. Tak mówi.
W końcu najął się jako roznosiciel ulotek. Ulotki reklamują szybkie pożyczki. Godzinami chodzi po Tarnowie, ale nie narzeka. Sprawił sobie tylko kijki typu „nordic walking”, żeby czasem mógł się podeprzeć.
– Tu niedaleko jest firma, która mnie zatrudniła. Mam tam swoje biurko, krzesło, mogę przyjść i odpocząć. Szefa, pana Darka, mam dobrego. Wyrozumiały jest. Jak potrzebuję wyjechać na zdjęcia filmowe, zgadza się bez problemu.
Z tymi ulotkami wyjeżdża Tadeusz również do innych miast. Cały lipiec spędził na przykład w Krakowie. Okazało się, że i tam rozpoznali w nim słynnego stacza z Tarnowa. W końcu tyle już o nim kiedyś napisano i zrobiono reportaży w telewizji, że trudno się dziwić. Domowy album, w którym są wycinki z gazet, napęczniał.
Jeśli są problemy, to innego rodzaju.
Pewnego dnia na ulicy w Tarnowie zaczepił go jakiś typek: – Ty, daj dwa złote, co?
– Nie dam! – zdenerwował się Tadek. – Na dwa złote to trzeba sobie zarobić.
– No, to ja cię urządzę – odpowiedział tamten, wyjął z kieszeni komórkę i zadzwonił na policję. Do telefonu powiedział, że jakiś gość chodzi po Krakowskiej z fałszywymi pieniędzmi. Tadek, jak zwykle, miał przy sobie zapas ulotek reklamowych, na których był obrazek 50-złotowego banknotu.
Policja przyjechała, ale prędko się zorientowała w czym rzecz. Pojechała dalej – szukać tego cwaniaka, który ją wezwał bez uzasadnienia. Dorwali go trochę później.
Nieznajoma ze sklepu
Tadek nie z tych, którzy czekają aż mu ktoś da, bo mu się należy. Dlatego dodatkowo zapisał się na 3-miesięczne szkolenie komputerowo – biurowe, które fundowała Unia Europejska, ukończył je, gdyż twierdzi, że zawsze może się przydać. Działa też w Radzie Osiedla Grabówka, walcząc o łatwiejsze życie ludzi niepełnosprawnych. Chce, aby w niektórych budynkach na półpiętrach znalazły się składane krzesełka, umożliwiające starszym i chorym chwilowy odpoczynek.
– Nie tak dawno mieszkałem w kamienicy przy Mickiewicza. Sto schodów musiałem pokonać, żeby dostać się do mieszkania. Sto wysokich schodów – mówi z wyrzutem.
Wiele się zmienia w życiu słynnego stacza kolejkowego, również w prywatnym. Kilka lat temu przeżył tragedię. Nagła śmierć dopadła jego żonę, Jolę. Miał z nią zdjęcia w niektórych gazetach. Po czasie trudnym do zniesienia przyszła niespodziewana odmiana.
Któregoś wieczora wybrał się na zakupy do sklepu spożywczego. Chciał coś zdjąć z półki, ale nie był w stanie sięgnąć po towar. Rozejrzał się wkoło i dostrzegł w pobliżu sympatyczną twarz nieznajomej kobiety. Poprosił o pomoc. I tak to się zaczęło. Później zaczęli się spotykać, spacerowali w Parku Strzeleckim, a po trzech miesiącach znajomości wzięli ślub cywilny. Zdjęcia młodej pary można ujrzeć na Facebooku.
– To Ewa. Tak jak ja jest osobą niepełnosprawną, dlatego łatwiej się rozumiemy. Oj, ciężko byłoby być samemu.
Oboje zamieszkali na 28 metrach kwadratowych mieszkanka wynajmowanego w dawnym hotelu pielęgniarek w Tarnowie. Razem z nimi jest kotka syberyjska, która przeżyła upadek z piątego piętra.
– Jest dobrze – twierdzi na koniec rozmowy Tadek, szczęśliwie obdarzony silnym instynktem przetrwania. Chwyta znów torbę z ulotkami i powolutku, kroczek po kroczku, idzie w miasto dokończyć swoją robotę.