Na zdjęciu: Gala konkursu SGL Local Press 2017.
Tekst nominowany w konkursie SGL Local Press 2017 w kategorii „wywiad i inne gatunki publicystyczne”
Dlaczego rutewka jest nieprzyzwoita? Gdzie pod Tatrami można znaleźć dowody cudzołóstwa wśród roślin? Czy warto przytulać się do drzew?
Rozmawia: Beata Zalot, „Tygodnik Podhalański”
– Dlaczego rutewka jest pana zdaniem nieprzyzwoita?
– Rutewka orlikolistna to pospolita roślina rosnąca w dolnym reglu Tatr. Ma kwiaty inne od całej reszty. Przyzwoita roślina ma organy męskie (pręciki) i żeńskie (słupki) schowane wśród płatków. Proszę spojrzeć na różę, tam seks odbywa się w ukryciu, pod osłoną płatków. A rutewka ma wszystkie organy na wierzchu, nie ma okwiatu, tylko pręciki i słupki. No i wszystko dzieje się na naszych oczach. A w dodatku rutewka nieprzyzwoicie pięknie pachnie, przez co przyciąga dużo owadów. Nie musi nawet nęcić kolorem.
– A kto musi?
– Kolorami i wielkością kwiatów muszą nęcić np. rośliny wysokogórskie. Im wyżej, tym owadów jest mniej. Więc, żeby je przyciągnąć do siebie, by wydać się im atrakcyjnym, kwiaty muszą być widoczne z daleka…
– Jakieś nieprzyzwoite sytuacje w okolicach Tatr się zdarzają?
– Zdarzają się przypadki cudzołóstwa. Mam na myśli np. zapłodnienie wśród dwóch różnych gatunków. Sosna z z bukiem się nie zaprzyjaźnią, ale przy blisko spokrewnionych gatunkach dochodzi do takich sytuacji. Na torfowiskach w Borze na Czerwonem koło Nowego Targu można np. zaobserwować skutki związków sosny z kosodrzewiną. Rosną tam sosny, kosodrzewiny i ich mieszańce, czyli owoce cudzołóstwa. To sosna błotna. Ale już jej potomstwo wydaje nasiona, które przybliżają roślinę albo do kosodrzewiny albo do sosny.
– Rozmawiamy o roślinach jak o ludziach, ale…
– U roślin nie ma dylematów moralnych, są dylematy biologiczne. Żeby przetrwać, rośliny stosują różne „sztuczki”. Żeby np. zapobiec kazirodztwu, czyli rozmnażaniu się roślin blisko spokrewnionych, bo to osłabiałoby bardzo takie potomstwo, rośliny mają swoje sposoby.
I tak np. na drzewie jednopiennym, gdzie są kwiaty męskie i żeńskie, dojrzewają one w różnych porach, żeby nie doszło do samozapylenia, a potem tzw. „chowu wsobnego”. Tak jest np. u kosodrzewiny. Na krzewie kosodrzewiny nie zdarza się równoczesna dojrzałość kwiatostanów męskich i żeńskich. Gdy kwiaty męskie – pylniki – wydzielają pyłek, kwiaty żeńskie – szyszeczki – nie są jeszcze dojrzałe, ale pyłek może zapylić kwiaty na innych kosówkach, które mają już dojrzałe kwiaty żeńskie.
– Do traktowania roślin jak istoty, które odczuwają, zachęca książka niemieckiego leśnika Petera Wohllebena „Sekretne życie drzew”, której pan był recenzentem. Prawdę mówiąc, czytałam ją z wypiekami. Opowieści o przesyłaniu informacji przez system korzeniowy, ostrzeganie innych drzew czy opieka nad swoim potomstwem – takie rzeczy robią wrażenie i powodują, że człowiek zaczyna traktować rośliny jak istoty odczuwające, podobnie jak zwierzęta. Pewne informacje brzmią jednak nie tylko zdumiewająco, ale wręcz nieprawdopodobnie.
– Przypisywanie ludzkich czy zwierzęcych cech roślinom jest przesadą. Są w tej książce pewne rzeczy przesadzone, ale nie na tyle, by je podważać. Po prostu niektóre z informacji, które Wohlleben podaje, nie są jeszcze udowodnione. Na pewno jest jakiś kontakt chemiczny między systemami korzeniowymi drzew, ale jak te informacje są głębokie, czy można np. mówić o ostrzeganiu się przez rośliny czy opiece nad swoim potomstwem, tego jeszcze nie wiemy, ciągle jest to w toku badań.
– Ale ocenił pan tę książkę pozytywnie?
– To prawda, mimo że z punktu widzenia nauki wiele rzeczy można w niej podważyć, jest to pozycja bardzo pożyteczna i ważna, bo uwrażliwia nas na świat roślin.
– Co w takim razie jest już przez naukę potwierdzone?
– Od dawna wiadomo, że pewne rośliny oddziałują na siebie negatywnie, inne lubią swoje towarzystwo. Konkurencja wśród roślin odbywa się nad ziemią – to choćby walka o światło niezbędne do fotosyntezy, ale walczą też pod ziemią – poprzez systemy korzeniowe. Walczą o sole mineralne – są np. rośliny, które potrafią wytwarzać substancje powstrzymujące rozwój innych gatunków. W naszym umiarkowanym klimacie wszystko jest spowolnione i eleganckie, ale np. w Australii, gdzie wegetacja roślin jest o wiele szybsza, kiedy np. liana oplata drzewo i dosłownie je dusi, można mówić o dramacie rośliny. U nas ten dramat jest rozłożony w czasie, więc nie jest tak widoczny.
– Wróćmy do tematu „potomstwa” wśród roślin.
– Rośliny mają dwie strategie rozrodcze. Pierwsza strategia każe wydać liczne potomstwo (nasiona), bo wtedy jest szansa, że któreś skiełkuje i przeżyje – tak jest np. u wierzby. Z kolei druga strategia polega na tym, że roślina nie wydaje wielu nasion, ale te, które się rodzą, są dobrze przygotowane do życia. Tak jest np. u kasztanowca, buka czy dębu. Nasiono wyposażone jest w substancje pokarmowe, które pozwalają mu przetrwać, nawet jeśli spadnie w miejsce niesprzyjające rozwojowi. Zarodek mimo to rośnie, korzysta bowiem z substancji własnych. Ma większą szansę, że zostanie przetransportowany przez jakieś zwierzę, lub np. spłukane przez deszcz w korzystniejsze dla niego miejsce.
– Wcześniej trafiając do żołądka takiego zwierzęcia?
– Tak, na tym polega zoochoria. Rośliny wytwarzają owoce atrakcyjne dla zwierzęcia. W wielu przypadkach zwierzę zjada miąższ, natomiast nasiona zawarte w owocu zostają tylko rozmiękczone przez kwasy żołądkowe. Po wydaleniu z kałem, najczęściej ptaków, kiełkują. Można to zaobserwować na przykładzie jarzębiny. Na wiatrołomach w Tatrach są całe zagajniki jarzębiny. To robota ptaków. Jarzębinę rozsiewają też niedźwiedzie czy kozice.
– Świat roślin – jak się okazuje – może być fascynujący? Co dla pana jest w nim najciekawsze?
– W roślinach najbardziej fascynuje mnie wspólnotowość, nie tylko w obrębie jednego gatunku, ale także bycie koło siebie różnych gatunków, potrzeba wspólnoty i korzyści z nich płynące, ale i konkurencja.
Ciekawym zjawiskiem jest mikoryza, czyli symbioza rośliny z grzybami. Większość drzew korzysta ze strzępków grzybni, które wrastają w tkankę korzeni. Grzyby pobierają od rośliny gotowe związki organiczne, w zamian dostarczają związki mineralne oraz hormony regulujące rozwój rośliny. Wytwarzają także substancje działające jak antybiotyki. Z kolei grzyby potrzebują podłoża, w którym mogą się rozrastać. System korzeniowy to dla nich rodzaj rusztowania. W glebie zginęłyby.
W Tatrach można obserwować wspólnoty drzew. Im wyżej w górach, tym bardziej widoczne są takie biogrupy. Na przykład w górnym reglu można zobaczyć takie wspólnoty świerków. Rosną tak blisko siebie, że mają wspólną koronę. Taki zielony bastion gęstej korony broni się lepiej przed wiatrem, śniegiem, czy przed mrozem.
– Czy poza rutewką ma pan jakieś inne ulubione rośliny?
– Fascynuje mnie lepnica bezłodygowa, roślina poduszkowa, którą górale nazywają „kwitnącym mchem”. To taka poducha soczyście zielona, ma jeden pęd i jeden mocny korzeń, ale szaleńczo się rozdziela na wiele łodyżek. W tej gęstwinie tworzy się swoisty mikroświat. Jest jak gąbka zawsze wilgotna. Zimą, jak są przymrozki, to wewnątrz niej jest cieplej. Jak obmarznie, to tylko z zewnątrz, środek ocaleje. W zimie jest jak kożuch. Z kolei latem nie pozwala na przegrzanie, bo w środku jest wilgotna.
Fascynują mnie też porosty – to trwała symbioza glonów z grzybami. Dawniej człowiek, który żył w górach, zbierał porosty z drzewa i suszył, zmielony proszek z porostów dodawał do mąki, bo wtedy nie pleśniała. Porosty mają bowiem właściwości grzybobójcze.
Ciekawą rośliną jest też gnidosz okółkowy. Po słowacku nazywa się „všivec”. Wywar z tej rośliny po obu stronach Tatr używany był przez ludzi do zwalczania gnid wszy, stąd polska i słowacka nazwa rośliny.
– Niektórzy lubią przytulać się do drzew, czerpać z nich energię. Pan się z tego śmieje, czy korzysta z tej energii?
– Drzewo to potężna biomasa, ma w sobie dużą energię. Ale czy człowiek może ją pobierać przez przytykanie do kory rąk, nic mi o tym nie wiadomo. Niemniej przytulam się chętnie do drzew, bo mi to po prostu sprawia przyjemność. Zdarza mi się zasnąć, opartym o drzewo.
(BZ)