Rozmowa z Karolem Krawczykiem, dziennikarzem tygodnika „Mazowieckie To i Owo”, laureatem konkursu Local Press kategorii dziennikarstwo śledcze za tekst „Co z bankiem prezydenta i prezesa?”
Portal Stowarzyszenia Gazet Lokalnych: – W swoim nagrodzonym tekście ujawnił pan, że prezydent Legionowa i syn prezesa lokalnej spółdzielni mieszkaniowej nabyli po kosztach atrakcyjne lokale należące do tej spółdzielni łamiąc prawo. Czy to dzięki panu sprawą zainteresowała się prokuratura?
Karol Krawczyk: – Trudno powiedzieć. Nad sprawą kupna lokali spółdzielni przez syna jej prezesa i prezydenta miasta pracowała od roku cała redakcja. Teksty na ten temat pisało oprócz mnie kilku innych dziennikarzy. Mój nagrodzony tekst był podsumowaniem wcześniejszych artykułów.
Na jakim etapie jest śledztwo?
Sprawa ugrzęzła w prokuraturze. Śledztwo prowadzone jest zresztą „w sprawie”, a nie przeciwko konkretnym osobom i ma wiele wątków. Nadal czekamy na jakąś decyzję prokuratury.
Jest pan rozczarowany, że efektów śledztwa prokuratury nadal nie ma?
Przyzwyczaiłem się już do tego, że prokuratury długo pracują nad swoimi sprawami i często je umarzają z braku dowodów.
Jaka była reakcja prezydenta miasta i prezesa spółdzielni na artykuły o nich?
Miasto wydaje dwie gazety. Jedna z nich to tabloid wydawany przez miejską spółkę należącą do tego samorządu. Ta gazeta po naszych publikacjach pisała, że dziennikarze „Mazowieckiego To i Owo” kłamią i szukają taniej sensacji, bo pismo pada. Prezydent Legionowa żądał od nas sprostowań, których nie opublikowaliśmy, bo nie spełniały prawnych wymogów sprostowania.
Jesteśmy odcięci od informacji z urzędu miasta. Każde pytanie, nawet w nie kontrowersyjnej sprawie musimy zadawać na piśmie i czekać na odpowiedź dwa tygodnie. Urząd odpisuje ogólnikowo albo wcale nie odpowiada. Spółdzielnia mieszkaniowa rozmawia z nami za pośrednictwem swoich prawników, którzy straszą nas pozwami.
Spotkały pana przykrości z powodu tych tekstów?
Doświadczyłem wrogości miejskich urzędników. Kiedy starałem się załatwić moją prywatną sprawę podziału działki urzędnik nie chciał mi pomóc. Zapytał dlaczego przychodzę do urzędu, skoro w gazecie wypisuje bzdury. Ale dotkliwe represje mnie nie spotkały.
W czasach informacyjnego fast foodu dziennikarstwo śledcze przezywa kryzys. Pan jednak nadal uprawia ten gatunek.
Nie zajmuję się tylko dziennikarstwem śledczym, bo nie mógłby z tego wyżyć. To teraz mało popularny gatunek, bo nakład pracy bywa nieadekwatny do efektów. Informacja żyje krótko, a czytelnicy chcą, by winny afery został ukarany. Dziennikarz może jednak tylko nagłośnić sprawę.
Pracował pan w prasie warszawskiej. Czy trudniej jest być dziennikarzem śledczym w małej miejscowości czy w dużym mieście?
W małym mieście jest to dużo trudniejsze. Ludzie się tu znają i są jakoś ze sobą związani. Obawiają się, że krytyczna wypowiedź o władzy może im zaszkodzić. W dużym mieście łatwiej o anonimowość. Nasi informatorzy zawsze chcą pozostać anonimowi. Dlatego też zawsze staram się znaleźć potwierdzenie ich zarzutów w dokumentach. Dwa źródła to podstawa.
Foto. Kamil Tysa. Na zdjęciu: Nominowani w kategorii dziennikarstwo śledcze.
WK