Unijne dudki rozkręciły na nowo Koło Gospodyń Wiejskich w Niedzicy i spowodowały, że zaczęli się do niego zapisywać także panowie.
– To jest fartuch, pod spodem jest kanafoska, dalej spodnik, czyli halka, czerwony lajbik i koszula – prezentuje na sobie poszczególne elementy spiskiego stroju Maria Krempaska. – A to wie pani, jak się nazywa po nasymu? – wskazuje na koronkę, którą obszyty jest fartuch. – Cipka! – oznajmia. – Słyszała pani, jak jedna nasza baba posłała swojego chłopa na jarmark w Nowym Targu, żeby jej kupił czarną cipkę? – pyta.
Pani Marii, która przez 40 lat przewodniczyła Kołu Gospodyń Wiejskich w Niedzicy, humor dopisuje. Kiedy przechodzimy do opisu męskiego stroju, dowiaduję się, dlaczego w portkach spiskich są aż dwa „przyporki”, czyli rozporki. Musi być też biała koszula, zielony lajbik i wysokie buty jak u oficera.
Piękne stroje, prezentowane z taką dumą i radością, zakupiły gaździny z funduszy unijnych. Tak samo jak garnki, talerze i wiele innych rzeczy, które spowodowały, że w panie wstąpiła energia i zaczęły działać na nowo. Bo po upadku komuny koło praktycznie przestało istnieć
Kiedy powstało, nie wiadomo. Nie zachowały się żadne dokumenty ani kroniki. Maria Krempaska pamięta, że gdy w latach 70. obejmowała stery, koło już istniało. Kierowała nim przez 40 lat, a dziś jest jedną z najstarszych członkiń. Za komuny koło organizowało rozmaite kursy – szycia, gotowania, robienia na drutach, robienia kołder. Dzieliło też kurczęta i gęsięta przydzielone na wieś. – Ludzie się po nie zapisywali na naszej liście, a potem zamawiałyśmy w wylęgarni – wspomina. – Normalnie człowiek nie mógł sobie sam kupić tyle, ile potrzebował piskląt – dodaje.
Panie lubiły się też spotkać po prostu towarzysko – przy pączku i kawie. Poplotkować, pośmiać się. – Innej rozrywki nie miałyśmy – tłumaczy Maria Łukus, która także dobrze pamięta tamte czasy.
Kiedy jednak już po pisklęta nie trzeba było się zapisywać, ale wystarczyło pojechać po nie na jarmark do miasta, a młode dziewczyny zaczęły zdobywać wiedzę kulinarną na blogach, koło przestało być tak potrzebne. I nic w nim się nie działo.
Aż do 2007 r., kiedy gaździny się skrzyknęły i postanowiły dzięki unijnym dudkom wskrzesić działalność. Zaczęło się od przekształcenia koła w Stowarzyszenie Gospodyń Wiejskich. Zamiast przewodniczącej pojawiła się teraz pani prezes. No, a obok pań – także panowie. Parytety muszą być wszędzie.
– Trzeba zmontować namiot, coś przenieść, świnię zabić – tłumaczy prawdziwe powody werbunku mężczyzn do Stowarzyszenia Gospodyń Wiejskich Joanna Święty, prezes SGW. Należy do niego także jej tata. – No i mamy w kole świetnego kucharza Zbigniewa Kapołkę – podkreśla. Pan Zbyszek rzeczywiście jest zawodowym kucharzem, nagradzanym, a przy tym świetnie zna się na na regionalnej kuchni, dlatego gaździny z Niedzicy postanowiły namówić go do wstąpienia do stowarzyszenia. Jego umiejętności i wiedza bardzo się przydają.
Jak koło się stowarzyszyło
Ze stowarzyszeniem nie ma już żartów. Musiał być powołany komitet założycielski, statut, zarząd, komisja rewizyjna, rejestracja w sądzie. Wszystko zgodnie z wymogami. No, panie gospodynie musiały ściśle określić cel: promowanie tradycji Spisza. Panie przez to wszystko przebrnęły przepisowo (panowie są od noszenia i gotowania). I napisały pierwszy projekt. Za 24 tys. zł unijnych dudków zakupiły garnki, sztućce, talerze, termosy, które teraz przy każdej imprezie bardzo się przydają. O takich pieniądzach mogły wcześniej tylko pomarzyć. – Były też z tego projektu warsztaty gotowania – podkreśla Marta Święty, jedna z założycielek SGW. Ponieważ z zawodu jest księgową, pilnuje budżetu. Działa w komisji rewizyjnej.
– Nawet zrobiłyśmy świniobicie i uczyłyśmy, jak się robi kiszki, kiełbasy, pasztety – dodaje Maria Krempaska. – Były po wsi plakaty prawdziwe, wcześniej zapisy. Wszystko nowocześnie i po europejsku – podkreśla.
Błyskawiczny kurs wiedzy na temat potraw spiskich panie robią na poczekaniu. Na boisku szkolnym, gdzie odbywają się właśnie uroczyste dożynki. Dowiaduję się więc, że każda gaździna w tym regionie powinna umieć zrobić „dziadki”, czyli kluski z ziemniaków i mąki. Powinna też wiedzieć, jak przyrządzić „grulane kiski”, czyli coś w rodzaju placków ziemniaczanych, tyle że w jelicie, tak jak robi się kaszankę. I „dertliki”, czyli ciasto drożdżowe z serem, i kikiela i chytre mięsko… Wszystkich tych rzeczy można się było nauczyć w Niedzicy podczas realizowania pierwszego projektu.
Projekt numer dwa
Potem przyszedł czas na stroje. W ramach kolejnego projektu unijnego panie szyły je same – uszyły 8 damskich i tyle samo męskich. Teraz jest się w czym pokazać. Tylko butów im brakowało. Bo takie buty do stroju kosztują niemało. Muszą być wysokie, ze skóry, z cholewami, ładnie skrojone. Żeby noga wyglądała w nich zgrabnie, jak podczas tańca spódnica idzie do góry. Dlatego gaździny napisały kolejny, trzeci projekt, z którego zakupiły wymarzone buty – po 8 par dla kobiet i mężczyzn i spiskie pasy.
Oczywiście na zdobywaniu unijnych dudków ich energia się nie wyczerpuje. Jak już mają się w czym pokazać i w czym przyrządzić swoje spiskie jadło, panie działają. Widać je i na dożynkach, i na Dniach Produktu Lokalnego, i na Spiskiej Watrze. Są na „opłatku” i na uroczystościach kościelnych. Prowadzą zajęcia edukacyjne dla dzieci w przedszkolu. No i wyjeżdżają. Spisz jakby zrobił się dla nich za ciasny. Słowacja, Czechy, Węgry, Litwa. – Wszędzie jeździmy z naszymi potrawami. Wszystkim smakują. Prezentujemy nasze stroje, tradycje, dobrze reprezentujemy Spisz – przekonuje Marta Święty. Dla niektórych pań to były pierwsze zagraniczne wyjazdy.
A ostatnio – o czym opowiadają z dumą – uczyły profesjonalnych aktorów z Łodzi swoich spiskich tradycji, tańców, opowiadały im też o strojach.
– Jak się zbliża jakaś impreza, to życie rodzinne na parę dni zamiera – śmieje się Jolanta Kałafut z Lokalnej Grupy Działania. – Panie się spotykają, dyskutują, gotują. A żeby ich mężowie nie narzekali, też dostają zadania, niezależnie czy są formalnie z SGW, czy nie są. Muszą obierać ziemniaki, nosić ciężary, w piecu napalić, bo chleb i ciasta pieką w tradycyjnych piecach – opowiada.
– Tylko nam jeszcze miejsca wspólnego brakuje, takiej własnej siedziby, żebyśmy się mogły tam spotykać. Bo teraz to się tułamy po naszych domach, raz u jednej, raz u drugiej. Każda też u siebie gotuje – mówi Maria Krempaska. A apetyt rośnie.
Beata Zalot, „Tygodnik Podhalański”, woj. małopolskie
Trwa konkurs dziennikarski pod nazwą „To się dzieje. Fundusze Europejskie”. Jest on kierowany do wszystkich uczestników warsztatów organizowanych w ramach projektu „Fundusze Europejskie na jedynce prasy regionalnej i lokalnej”.