Każdy ma coś, czym może się podzielić z kimś, kto nie ma niczego i od niedawna przestał się bać. Uciekający przed wojną już u nas są i żadne polityczne czy publicystyczne dyskusje tego nie zmienią
Zanim papież Franciszek zaapelował o przyjmowanie uchodźców z krajów ogarniętych wojną, niektórzy z nich już chodzili po oławskich ulicach. Kupowali najtańszy chleb i buty nie do pary. Robili kanapki pielgrzymom do Częstochowy, przyglądali się drzewom owocowym i zachwycali zapachem jabłek. Ciemnowłosy chłopczyk bawił się na placu zabaw. Starszy pan codziennie chodził do kościoła, a jego żona tęskniła za arabską kawą, czarną jak smoła.
Z listu Tomka do przyjaciół
– Przed chwilą studiowałem czytania na jutrzejszą niedzielę, gdy doszedłem do mocnych słów z drugiego czytania: „Wprowadzajcie zaś słowo w czyn, a nie bądźcie tylko słuchaczami oszukującymi samych siebie” (list Jakuba). Pomyślałem, że muszę w końcu do Was napisać. 12 lipca 2015 przyjęliśmy rodzinę uciekinierów z Syrii – to mail, który Tomek rozesłał przyjaciołom.
Rodzina mieści się w grupie 157 chrześcijan, których sprowadziła do Polski fundacja „Estera”. Przylecieli pierwszym i na razie jedynym transportem. Pod swój dach przyjął ich oławianin Tomasz Wilgosz.
Ktoś spyta, dlaczego? On odpowiada: – Nie pytajmy – czy mamy przyjmować, ilu? Pytajmy, jak ich ugościć, żeby odnaleźli spokój po tragedii, jaką przeżyli. Jakie im stworzyć warunki, żeby czuli się w Oławie dobrze i bezpiecznie? Oni też nie chcą być ciągle obdarowywani i niańczeni. Chcieliby normalnie pracować, zarabiać, usamodzielnić się. Ubogacać nasze środowisko i kulturę swoim wkładem.
Piękne jabłonie w sadzie
Adel – ojciec i dziadek, ma 70 lat. Niezwykle serdeczny, nawet pokorny, bardzo religijny, codziennie rano chodzi z Tomkiem na mszę. Nie rozstaje się z Biblią, pisaną po arabsku. Często w ciągu dnia otwiera ją i czyta. Jego żona Salwa ma 65 lat – dba o dom, wstaje o 5.00, wspaniale gotuje. Ich syn, Mimoz, lat 35, kawaler, bardzo pogodny, dusza towarzystwa. Dzieci go uwielbiają (na początku pobytu w Polsce palił z nerwów jednego papierosa za drugim). Teraz pali mniej, zwłaszcza, że ojciec tego nie pochwala. Jest inżynierem, zajmował się także fotografią. Pracował w urzędach, zajmujących się sprawami związanymi z wydobyciem ropy naftowej. Po pracy pomagał bratu. Jego brat Toni ma 40 lat i żonę Carmen. Carmen ma 27 lat, przerwała studia romanistyki. Najmłodszy z rodziny, Adel-junior, ma 3,5 roku – po prostu „żywe srebro”. Mama nie odważyła się w Syrii zapisać go do przedszkola. Toni był tam didżejem, zajmował się także fotografią, prowadził własną działalność. Jego sprzęt grający, wzmacniacze poszły na pierwszy ogień. Dla fanatyków z Państwa Islamskiego muzyka to grzech.
W Syrii został jeszcze jeden syn Adela i Salwy – Firas z żoną Katrin. Uśmiechają się z fotografii. Wraz z nimi dzieci – Michael i Pierre. Przed wojną wiedli szczęśliwe życie, powodziło im się dobrze, także finansowo. Salwa była nauczycielką w szkole podstawowej. Adel – dyrektorem szkoły. Miał piękny dom, ogrzewany energią słoneczną, ziemię i sad, w którym rosło ponad 100 jabłoni i śliw. Dziś nie przejdzie obojętnie obok drzewa owocowego. W dom inwestowali 40 lat, oddali mu całe serce. Już na początku konfliktu zajęli go powstańcy. Okupowali trzy lata, zniszczyli, a na końcu spalili. Trzy miesiące przed wybuchem konfliktu rodzina kupiła mieszkanie, ale nikt nie zdążył w nim zamieszkać. Oprócz pocisków, które wpadły do środka.
Lepsze czasy nie nadeszły
Mieszkali w mieście Hims, trzecim co do wielkości mieście Syrii, które rebelianci zniszczyli jako jedno z pierwszych. Byli zamożną i wykształconą rodziną. Radzą sobie z językiem angielskim, niektórzy mówią także po rosyjsku i francusku. Są prawosławni. W Syrii działa kościół grecko-prawosławny. Z Hims uciekli do Harasty. Konflikt się rozprzestrzeniał, wszędzie bomby, strach, krew. Stracili wielu przyjaciół, sąsiadów, członków dalszej rodziny, znajomych. Najwięcej zginęło w wyniku eksplozji samochodów-pułapek, stawianych przez bojowników Państwa Islamskiego i rebeliantów. Rodzina Adela akurat była na zakupach, gdy w pobliżu wybuchł jeden taki samochód. Zginął ich sąsiad, a Mimozowi spaliły się włosy. Uciekli do Damaszku, gdzie przez cztery lata czekali z nadzieją na lepsze jutro. Nie nadeszło. Nie w Syrii.
Z Warszawy do Oławy
Lepsze jutro nadeszło w Polsce. Jeszcze w niedzielę modlili się w kościele, a następnego dnia – wyjechali. Pomoc odnaleźli poprzez swój kościół. Opiekun, który zgłosił się do fundacji „Estera”, czyli Tomek, odebrał rodzinę Syryjczyków z Warszawy. Przyjął ich najlepiej, jak potrafił – użyczył mieszkania, troszczy się o ich utrzymanie do czasu, kiedy się usamodzielnią. Do niedawna mieszkali w szóstkę w kawalerce, zanim Toni, Carmen i mały Adel przeprowadzili się do drugiego mieszkania. Chłopiec rozpoczyna naukę w przedszkolu. – Bardzo pokochali Polskę i Oławę – mówi Tomek.- Nastawiają się na ułożenie sobie życia tutaj. Staramy się pomóc, jak możemy. Bardzo wiele osób nas wspiera – za co bardzo dziękujemy.
Z Syrii nie przywieźli niczego, oprócz flagi swojego kraju. Uciekali, gdy ich dzielnica była ostrzeliwana. Wszystko, co mają – dostali od innych.
Z listów przyjaciół
– Przeczytaliśmy Twoją relację po powrocie z niedzielnej Eucharystii i wysłuchaniu dzisiejszych czytań, do których i Ty się odwołujesz. Czytałem Kindze na głos, co mi szło z trudem, bo płakałem. Nad losem Syryjczyków dotkniętych straszną wojną domową, ale też ze wzruszenia z powodu świadectwa braterskiej miłości, jakie Wy dajecie. Oczywiście bardzo byśmy chcieli Was wspomóc, duchowo, finansowo i rzeczowo – mail do Tomka.
– Możemy zaproponować kilka rzeczy które można będzie wykorzystać bez zbędnych ceregieli od zaraz: dostęp do ogrodu z cichym zakątkiem do posiedzenia, popracowania, w tym czasie oczywiście do domu i kuchni, na prawach gości, dostęp do garażu, gdyby potrzebowali sobie coś naprawić, przygotować, zbudować, narzędzia, mamy cztery rowery (jedna damka) mogą z nich korzystać, jak będzie taka potrzeba, wcześniej tylko daj nam znać, Tymoteusz chętnie zabierze ich, jak zechcą, na przejażdżkę po okolicy, zna wszystkie kąty, znajdzie się więcej rowerów na taką okoliczność. Mamy do oddania słoik miodu, pysznego, wczoraj przywiezionego i prawdziwego, bez dodatków – kolejny mail do Tomka.
W ich oczach
Lubią poznawać Polaków, są ich ciekawi. – Są bardzo dobrymi ludźmi – mówi Toni. – Zostaliśmy przyjęci bardzo ciepło i życzliwie. Witają się z nami, uśmiechają się. Nie spotkaliśmy się z jakimś niemiłym przyjęciem, choć wyróżniamy się wyglądem. Ludzie oferują nam pomoc z każdej strony, nawet w sklepach. Wiadomo, że w Polsce są inne zwyczaje, ale nauczymy się ich, przyzwyczaimy i zasymilujemy. Też jesteśmy chrześcijanami, staramy się być otwarci na innych.
Na pytanie, czy chcą wyjechać do Niemiec, które są bogatszym krajem od Polski, odpowiadają, że Ameryka jest jeszcze bogatsza. Podkreślają, że zostali w naszym kraju bardzo serdecznie, wręcz fantastycznie przyjęci. Wymieniają polskich przyjaciół, Tomków – Wilgosza i Żmudę, ich znajomych, wszystkich, którzy zaangażowali się w pomoc. – To już nasza rodzina – dodaje Toni i wspólnie z dwoma Tomkami ustala szczegóły związane ze wspólnym oglądaniem meczu Polska – Niemcy, bo to właśnie ten dzień.
Są tak bardzo wdzięczni za pomoc, że nie potrafią tego wyrazić. Teraz pełni radości. Dopiero teraz. Bo wcześniej się bali. Nie chcą się dłużej bać.
Na morzu, w tirach, na torach
Tomek pisze do przyjaciół: – O każdym z Was – zanim dołączyłem do adresatów tego maila, długo myślałem: z jednej strony nie chcąc urazić/zawracać głowy, a z drugiej strony wiem, że każdy z Was przynajmniej z szacunkiem przeczyta jego treść. Wdzięczni będziemy za pomoc modlitewną – za tę konkretną rodzinę, a także za wszystkich ludzi, którzy muszą uciekać ze swojego kraju. To, co się dzieje – każdego dnia, każdej nocy, na morzu i na torach, w tirach i na zamykanych granicach – to tragedie… to bliźni… to sam Chrystus…
Rodzina trzyma się razem. Wspólnie poznają Oławę, chodzą na zakupy, do kościoła. Tęsknią za Syrią sprzed wojny i za Firasem, który z rodziną mieszka w Damaszku. Salwa nie chce trzymać ich fotografii do zdjęcia. To dla niej zbyt bolesne. Nie tak dawno bomba uderzyła w przedszkole. W kraju Adela-juniora mama nie pozwalała mu wychodzić z domu, bo wszędzie wybuchały bomby i samochody-pułapki. Adel tęskni za kuzynami ze zdjęcia i tęskni za dziećmi. Bo dzieci muszą się bawić, nawet, gdy w ich kraju trwa wojna. Zabawek mu nie brakuje, bo przyjaciele Tomka też mają dzieci. Polskie dzieci często dostają zabawki bez okazji.
Dają, choć nie mają wiele
Syryjczycy nie chcą być dla nikogo ciężarem. Nie chcą być bezczynni. Mimoz na przykład został mistrzem koszenia trawy u polskich znajomych. Pragną nauczyć się języka, poszukać pracy, aby poczuć się obywatelami kraju, który ich przygarnął. Próbują polskiego jedzenia, ale gotują po arabsku. Trochę polskości już dostali, bo odwiedzili Częstochowę i Jasną Górę. Trudno o bardziej polskie miejsce.
W tej rodzinie, jak w wielu podobnych, panuje raczej patriarchat. Adel-senior rządzi, Salwa gotuje, Mimoz słucha ojca. Polscy przyjaciele żartują, że to będzie musiało się zmienić, bo u nas kobiety mają dużo więcej do powiedzenia.
Czego potrzebują? Najważniejsza jest możliwość nauki polskiego. Trwają poszukiwania nauczyciela, który ma doświadczenie w nauczaniu obcokrajowców języka polskiego. Fundacja „Estera” ma coś zorganizować, ale liczy się czas, którego nie chcą tracić. Być może będą organizowane kursy we Wrocławiu.
Przydałyby się rowery – dla małego Adela i jego rodziców. W nowym mieszkaniu Toniego i Carmen przydałby się telewizor z dekoderem (zestaw satelitarny), garnki, patelnie, deska do pracowania, suszarka na pranie, może ktoś ma niepotrzebną maszynę do szycia, stary aparat fotograficzny, telefon komórkowy do kontaktu. Liczy się każda pomoc finansowa.
Zgłaszając się do fundacji „Estera”, Tomasz Wilgosz zaoferował mieszkanie i częściowe wsparcie finansowe przez rok, a może nawet dłużej. Fundacja załatwia wszystkie sprawy formalne i urzędowe, rodzina i przyjaciele Tomka – całą resztą. Wilgoszowie wyliczyli, że mogą pokryć część kosztów ich utrzymania. Za wynajęcie mieszkania dla Carmen i Toniego płaci fundacja. Podstawowe potrzeby udaje się zaspokoić.
Syryjczycy są niezwykle skromni. Kiedyś szli z Tomkiem razem do kościoła. Pod śmietnikiem leżał materac. Wzięli go. Podobnie zdobyli kanapę. Jeden z braci kupił parę butów, z których każdy był w innym rozmiarze. Bo te były najtańsze w sklepie.
Tekst i zdjęcia Monika Gałuszka-Sucharska, „Gazeta Powiatowa-Wiadomości Oławskie”
Tekst był nominowany w konkursie SGL Local Press 2015 w kategorii „Nagroda Specjalna Muzeum Powstania Warszawskiego”.