Rozmawiamy z Marcinem Kowalczykiem, członkiem jury SGL Local Press.
Jak Pan ocenia kondycję dziennikarstwa lokalnego?
– Całkiem nieźle. Gazety lokalne robione są dziś profesjonalnie, z pasją i odwagą. Dziennikarze coraz sprawniej operują informacją, robią coraz lepsze wywiady, sięgają też po gatunki wymagające większych umiejętności i dłuższego czasu pracy nad tekstem, jak dziennikarstwo śledcze czy reportaż. Redakcje lokalne rozwijają się dynamicznie w sferze multimediów – tworzą świetne, aktualizowane 24 godziny na dobę portale internetowe, są obecne w mediach społecznościowych, uruchamiają lokalne telewizje internetowe. Przykłady mógłbym mnożyć, ale nie chcę tu nikogo wyróżniać. Najważniejsze, że dziś dziennikarze lokalni naprawdę nie muszą mieć kompleksów.
Czym różni się dziennikarstwo lokalne od ogólnopolskiego?
– Głównie sposobem dialogu z czytelnikami. Przy czym przez dialog rozumiem wybór i hierarchizację tematów, język – często z regionalizmami, dobór lokalnych felietonistów spoza redakcji, a także formę graficzną tygodnika.
A prościej i dokładniej?
– Dokładniej i obrazowo mówiąc, lektura tygodnika lokalnego jest dla mnie jak pogawędka z sympatycznym, dobrze poinformowanym sąsiadem w kawiarni na rynku miasteczka, a lektura gazety ogólnopolskiej – jak wykład na tematy szalenie istotne, ale dość odległe dla lokalnych społeczności, prowadzony w wielkim audytorium w stolicy. Dziennikarze gazet lokalnych maja doskonały słuch. Świetnie wiedzą, dla kogo piszą, co porusza ludzi w ich mieście czy powiecie w danej chwili, co ich cieszy, co martwi, co niepokoi. Jestem wielkim miłośnikiem gazet lokalnych. Pobyt w jakimkolwiek zakątku Polski rozpoczynam od lektury miejscowego tygodnika. Dowiem się z niego prawie wszystkiego o miejscu, w którym się znalazłem, o ludziach i ich problemach, o atrakcjach dla przyjezdnych. Takich informacji nie znajdę nigdzie indziej, no może na stronie internetowej tego tygodnika. Ta unikatowość treści przesądza o tym, że segment tygodników lokalnych w Polsce jest bodaj najmniej dotknięty spadkowym trendem sprzedażowym. Co więcej, wciąż powstają nowe tygodniki lokalne.
Czy dziennikarze lokalni poradziliby sobie w mediach ogólnopolskich?
– Myślę, że ci najlepsi nie mieliby z tym najmniejszych problemów. Ale oni są dobrzy między innymi przez to, że związali życie, pasje i misję dziennikarską ze swoją małą ojczyzną, utożsamiają się z nią na dobre i na złe, więc chyba nie byliby zainteresowani przeprowadzką do Warszawy.
Jaki poziom prezentowały prace przesłane na SGL Local Press?
– Jak zwykle bardzo zróżnicowany, ale jury nie miało problemu z wyłonieniem finałowych artykułów, zdjęć lub filmów w każdej kategorii konkursowej. A niektóre prace były wręcz bardzo dobre.
Co Pana zaskoczyło w tych pracach?
– W tym roku wybierałem finalistów w kategorii dziennikarstwo śledcze i interwencyjne. Jestem pod ogromnym wrażeniem odwagi, z jaką dziennikarze lokalni opisują patologiczne układy tworzone przez wpływowe osoby w ich miastach czy powiatach. Pamiętajmy, że za niezależnymi lokalnymi gazetami nie stoją wielkie pieniądze czy znane kancelarie adwokackie, broniące ich przed ewentualnymi roszczeniami ze strony osób, których ciemne interesy ujawniły. Nie można się więc pomylić…
Co było dobre?
Tradycyjnie już bijąca z wielu tekstów duma z małej ojczyzny, z ludzi pracujących na jej rzecz, rozsławiających ją w Polsce i na świecie. Oprócz tego, pochylenie się nad zwykłym człowiekiem, często pokrzywdzonym przez los, i próba pomagania mu poprzez publikacje w tygodnikach. No i odwaga, o której wspomniałem przed chwilą. Pisanie o bezdusznym urzędniku, nieuczciwym burmistrzu czy gburowatym proboszczu w małej miejscowości, gdzie trudno o anonimowość, a układy często przesądzają o być albo nie być człowieka w lokalnej społeczności, to nie jest zadanie dla lękliwego dziennikarza.
A co dostrzegł Pan nowego?
– Najbardziej zaskoczyła mnie postępująca multimedialność dziennikarzy tygodników lokalnych. Piszą, fotografują – niektóre zdjęcia były świetne, kręcą filmiki z najważniejszych wydarzeń, realizują programy telewizyjne, których nie powstydziłyby się profesjonalne stacje, bardzo sprawnie redagują portale gazet. Potrafią szukać odbiorców swoich treści praktycznie na każdej platformie medialnej, na której może być ich czytelnik.
Było coś nie do przyjęcia?
– Wszystko było do przyjęcia (śmiech), ale na pewno problemem wielu tygodników jest brak redaktorów i ich pracy nad tekstem dziennikarza – artykuły są przegadane, bo autorowi brakuje umiejętności selekcji materiału, mają pokrętną narrację, zdarzają się błędy merytoryczne. Ale o dobrych redaktorów coraz trudniej także w gazetach ogólnopolskich. Warto też pamiętać, że dziennikarstwo śledcze to nie opis śledztwa prokuratury, tylko ujawnianie faktów i dochodzenie do prawdy przez dziennikarza. Wydaje mi się też, że niektóre „wywiady” przeprowadzane są chyba via mail – ja wysyłam pytania, on mi odsyła odpowiedzi i już jest. I nagle w gazecie widać, że mailowy „rozmówca” zaczyna opowiadać świetną historię, która niemal wyrasta z tekstu, a dziennikarz na to nie reaguje, nie ciągnie tematu, bo go przecież przy rozmówcy nie ma. Następuje kolejne pytanie, które wysłał mailem… I na koniec, dobrze sobie uświadomić, że reportaż to jeden z najtrudniejszych gatunków dziennikarskich. Można mieć świetny reportażowy temat, a położyć go przez fatalny zapis. Ale na ten temat więcej miałby pewnie do powiedzenia mój kolega Mariusz Szczygieł, też juror SGL Local Press.
Joanna Chrzanowska, Gazeta Lokalna Kutna i Regionu