Ucieczka z piekła

Trzebniczanka przeszła z rodziną gehennę, teraz pilnie potrzebuje pomocy…

Ona, po śmierci matki, jeszcze jako dziecko, została przez ojca zabrana z Polski. Otarła się o śmierć. Z ogarniętej wojną Syrii uciekła do Jordanii. Teraz pilnie potrzebuje pomocy. Pragnie wrócić do Trzebnicy. On, jest Syryjczykiem i nie ma wizy. Nie mają też pieniędzy na bilet, ale jedna z mieszkanek Trzebnicy, pragnie im pomóc. Jak mówi, to „sprawa życia i śmierci”…

Wiele osób może ją pamiętać; niektórzy chodzili z nią do przedszkola, inni do podstawówki, ponieważ jakiś czas mieszkała w Trzebnicy, razem ze swoim bratem i mamą.

Teraz ich dom w Syrii został zbombardowany. Jej mąż przesiedział bezprawnie 4 miesiące w więzieniu. W odzyskaniu wolności pomogło 10 tys. dolarów łapówki. Nie mieli nic do stracenia, tym bardziej, że ona była w zaawansowanej ciąży. Postanowili przedostać się do Jordanii i za wszelką cenę chcą przylecieć do Polski, ale… nie mają pieniędzy na bilety.

Matka chciała by mieszkali w Polsce

Był rok 1994. Miriam miała wtedy 6 lat, a jej młodszy brat Mohamed 3 latka. Ich matka próbowała ułożyć sobie życie w Libii, jej mąż był Syryjczykiem. Niestety nie udało jej się zaakceptować różnic wynikających z obyczajów czy religii. Do tego, okazało się, że zachorowała na raka piersi. I tu pojawił się największy problem. W krajach arabskich kobiety mają utrudniony dostęp do lekarzy. Nie ma też odpowiednich leków. Wtedy matce Miriam pomógł lekarz Jerzy Berger. To on namówił ją, a następnie pomógł wyjechać z powrotem do Polski.

Przyjechali do rodziny do Szewc, potem matka z dwójką małych dzieci zamieszkała w Trzebnicy. Miriam i jej brat chodzili do trzebnickiego przedszkola i podstawówki, ale do czasu.

– My nie wiedzieliśmy, że mama jest tak bardzo chora, a ona przeszła już wtedy operację usunięcia piersi. Później okazało się, że są przerzuty. Leczenie było bardzo drogie, mama pracowała. Kiedyś usłyszałam, jak rozmawia ze znajomym, że lekarze dają jej najwyżej rok życia. Dla mnie to był szok. Nikomu nic nie mówiłam – opowiada dorosła już Miriam.

Opuścili Trzebnicę i wyjechali do Ciechocinka, do rodziny. Po 2 latach, matka przegrała walkę z rakiem. Po jej śmierci, do Polski przyjechał ojciec, który upomniał się o dzieci. Miriam miała wtedy 12 lat, jej brat 9. Bliscy z Polski, a zwłaszcza starszy, przyrodni brat Łukasz, chcieli żeby rodzeństwo zamieszkało z nim, ale przegrali batalię z ojcem, który zdecydował, że dzieci zamieszkają u jego znajomych, małżeństwa Polki i Palestyńczyka.

– Bardzo źle wspominam ten okres. Ten pan krzyczał na dzieci, czasami je bił. Nam nie chciał dać nawet drobnych na sok czy cokolwiek, choć ojciec zostawiał mu dużo pieniędzy – wspomina Miriam. Po roku tato kazał jej podpisać białą kartkę, a po kilku dniach okazało się, że ma już paszport – zarówno ona, jak i jej brat.

Ojciec wywiózł ich do krajów arabskich

I tak w 2001 roku wyjechali do Libii. Mieszkali też w Algierii, a potem w Arabii Saudyjskiej; tam ojciec ożenił się powtórnie z… Palestynką. Ostatecznie osiedlili się w Syrii. Rodzeństwo dorastało i chodziło do szkoły. Zostali muzułmanami, ale nie zapomnieli ojczystego języka. Miriam mówi bardzo dobrze po polsku, czasem brakuje jej słów, ale szybko zastępuje je innymi. Gdy dorosła poznała swojego obecnego  męża.

– Tu obowiązuje zasada, że rodzina musi wyrazić zgodę na zamążpójście. Dlatego mój przyszły mąż, przyszedł z rodzicami i poprosił o moją rękę. Ojciec powiedział mi tylko „czy jestem tego pewna”, powiedziałam, że tak. Nie wiedział, że znaliśmy się już wcześniej – opowiada z uśmiechem.

To jest okropna wojna

Wojna zastała ich w Tarek al sad – to właściwie dzielnica miasta Dara, położonego niedaleko granicy z Jordanią. Jak opowiada Miriam, wszystko zaczęło się od napisów na murach, które zrobili 7-10 letni chłopcy, a napisali: „precz z reżimem Prezydenta”.

– Rząd aresztował tych siedmiolatków. Wtedy ludzie zaczęli wychodzić na ulice i też krzyczeli o reżimie i o wolności. Wojsko zaczęło strzelać i tak się rozpętała wojna. Potem były naloty, zrzucano bomby na naszą dzielnicę. Kiedyś jedna trafiła w sklep obok naszego domu. Wszędzie było pełno szkła; na ulicy leżał mężczyzna, a jego ręka i noga były rzucone obok. Ta bomba chyba go trafiła – opowiada z przejęciem.

Jak mówi, po pewnym czasie ludzie przyzwyczają się do świstu kul i nalotów. Próbują jakoś żyć. Jednak wojsko potrafi wpaść do domu i bez powodu zabrać ludzi do więzienia. Na ulicach co krok ustawiane są wojskowe posterunki.

– Kiedyś wpadli do naszego mieszkania. Gdy zobaczyli męża, zapytali co tu robi. On powiedział, że tu mieszka. Nie chcieli nic słuchać. Krzyczeli, że pewnie popieramy dżihadystów i bez powodu zabrali męża. Nie wiedziałam, gdzie go wywieźli. Szukałam go nawet w Damaszku. Proszę mi wierzyć – to jest okropne. Nagle zostałam sama, bez pracy, z małym dzieckiem, bez środków do życia. Po kilku dniach nie miałam kompletnie nic, nie miałam nawet co ugotować – mówi Miriam i dodaje: – Po kilku tygodniach, dowiedziałam się, że mąż jest zamknięty w więzieniu.

 Łapówka za wolność

Odwiedziła go, wyglądał okropnie. Trzymali go 4 miesiące. Później jeden z oficerów powiedział jej, że może za 10 tys. dolarów „załatwić” jego wyjście. Sprzedała swoje złoto, takie bransoletki. Dołożyli się też znajomi. Najbardziej pomógł jej pewien znajomy, który potem sam trafił do więzienia. Nikt nie wie, gdzie jest i co się z nim dzieje.

Po wręczeniu łapówki, mąż wrócił, ale nie mógł rozpoznać naszej dzielnicy. Domy były zniszczone, szyby powybijane, a na ulicach nie było prawie ruchu.

Naloty nie ustawały. Mieszkańcy nie mogli się wychylić za okno, czy odsłonić firanki, bo zaraz padał strzał. Po godzinie 17 nie można było wychodzić na ulice. Tak żyli jeszcze 3 lata. Po kilku miesiącach jedna z bomb trafiła w ich dom.

– Byłam w domu z synem i mężem. Wtedy jedna z rakiet uderzyła w nasz dom. Proszę sobie wyobrazić, że z czterech pokoi nie zostało nic. My byliśmy w łazience, która jakimś cudem ocalała. Dzięki Bogu, nam się nic nie stało. Sąsiad pomógł odsunąć gruzy i tak wyszliśmy z domu. Jak nam pomagał, to wtedy spadła druga rakieta i on dostał w nogi, i teraz ma je niesprawne. Miał już 7 operacji, ale jedna noga jest bezwładna. Oni bombardowali nas, takimi beczkami wypełnionymi śrubkami i gwoździami, które raniły ludzi i burzyły bloki. Przed naszą ucieczką spadło takie coś dziwnego, takie jakby od pistoletu i to się kręciło w drzwiach. My siedzieliśmy z jego bratem i ktoś krzyknął, że to zaraz wybuchnie. Oni je zamknęli, ale wtedy nastąpił wybuch. To było okropne, pełno odłamków i krwi na ziemi. Brat męża i jego 10-letnia córka zostały ranne: on w płuca, a córka w brzuch. Szpitala nie było, tylko mogliśmy gdzieś prywatnie iść. Oni teraz żyją, ale są okaleczeni. Dziecko nie może jeść, bo ma odłamki w żołądku – tłumaczy nam i dodaje, że bombardowania i strzały nasilały się coraz bardziej.

Ucieczka przed wojną

– Nie było nawet minuty przerwy, leciały rakieta za rakietą. Stwierdziliśmy, że musimy uciekać z Syrii. Ja mam polskie obywatelstwo. Dzwoniłam do konsula, do Libanu, ale tam powiedzieli mi, że musiałbym sama dojechać. Mówiłam im, że nie dam rady, bo mam małe dziecko, a Bejrut jest daleko i musiałabym jechać, przez tereny, na których są działania wojenne. Wtedy powiedziano mi, żeby dzwonić do Ammanu do Jordanii. Konsul pan Piotr Leszczyński był bardzo miły i powiedział, że mogę odnowić dokumenty – ja i dzieci i że konsulat mi je wyśle, ale muszę w ciągu tygodnia dojechać do Jordanii i podpisać te wszystkie papiery – opowiada Miriam.

Po tygodniu dostali tymczasowy polski paszport, ona i dzieci. Z pomocą męża, rodziny i znajomych zebrali trochę pieniędzy i Miriam z dzieckiem, i w dodatku w ciąży, sama wyruszyła w karkołomną podróż do Jordanii.

– Na granicy, wojsko jordańskie trzymało mnie 4 godziny. Dziwili się skąd mam polski paszport. Mówiłam im, że jestem Polką, nie chcieli wierzyć. Było bardzo gorąco, dziecko płakało, chciało pić, prosiłam ich o szklankę wody. Powiedzieli, że dostanę jak powiem skąd mam paszport. Tłumaczyłam, że moja matka jest Polką. Zaczęli pytać o męża, gdzie pracuje, co robi. Mówiłam im, że mąż robi kanapy, jest tapicerem. Potem dodałam, że mogą zadzwonić do konsula i podałam im numer do ambasady. Miałam też taki dokument, że to jest paszport tymczasowy, i że jestem obywatelką Polski. Dali mi wizę na 10 dni – opowiada Miriam i dodaje, że w ambasadzie opowiedziała co ją spotkało na granicy.

Systemowy paradoks i pat

– Tak znam historię pani Miriam. To trudna sprawa, bo ona jest Polką i dzieci też, ale mąż jest Syryjczykiem. To jest taki trochę paradoks. Bo ta pani nie ma statusu uchodźcy, a z kolei mąż żeby wyjechać z nią do Polski musi dostać wizę. My tej pani pomagamy jak możemy. Wspomogliśmy ją też finansowo – opowiada nam Piotr Leszczyński, polski konsul w Ammanie.

Miriam, sama z dzieckiem, z pomocą polskiej ambasady czekała w Jordanii na przyjazd męża 4 miesiące. On próbował zbierać pieniądze i organizował wyjazd. W końcu wraz z bratem i piątką jego dzieci wyruszyli w kierunku granicy jordańskiej. W tym czasie, granice jednak zostały pozamykane, bo tereny zostały przejęte przez Państwo Islamskie.

– Oni musieli iść 15 dni piechotą przez pustynię, z tymi dziećmi. Nie było zasięgu, żeby się dodzwonić. Granicę musieli przekroczyć w takim miasteczku, gdzie mieszkają ludzie, którzy nie lubią Syryjczyków. Oni nie są ani chrześcijanami, ani muzułmanami, tylko, to są tak zwani „druzi”. Mają całkowicie inną religię. Gdy próbowali dochodzić do granicy, to ich droga została bombardowana samolotami. Nie mieli już ani jedzenia, ani picia. Opowiadali mi, że znaleźli sobie taką dziurę, żeby się schronić i tam było trochę wody. Jak próbowali ją pić, to widzieli, że w wodzie są robaki, ale musieli wypić, bo inaczej by umarli. Jak najmłodsza córka, brata mojego męża, która ma 2 latka opowiadała to, to mi się chciało płakać – wspomina Miriam.

2 kilometry do wody

Gdy doszli do granicy, to jeszcze przez 10 dni, w upale, byli trzymani, przez celników. Dostawali tylko szklankę wody na głowę, jajko, pomidora i kawałek chleba. Potem trafili do obozu dla uchodźców. Wtedy Miriam dojechała do męża i próbowała przekonywać Jordańczyków, żeby wypuścili męża, i że ona jest Polką.

– Strażnicy nie chcieli mnie wpuścić do obozu. Długo z nimi rozmawiałam, pokazywałam papiery. Kazali mi przyjechać na drugi dzień. Jakby pan zobaczył ten obóz na pustyni, to był koszmar. To były jakieś blachy, worki na dachu; do wody mieli jakieś 2 kilometry. Oni się nie myli, chodzili w tych samych rzeczach, nie mieli mydła, ani szamponu. Dzieci dostały wszy. Powiedziałam, że jak przyjadę za dwa dni, to wejdę po kryjomu. Ludzie i sąsiedzi mi pomogli – kupiłam jakieś mydła, szampony i rzeczy do przebrania. Miałam też jakieś soki, zamrożoną wodę, ale zatrzymano mnie na punkcie kontrolnym. Nie chciano mnie wpuścić. Powiedziano, żeby oni podeszli po torbę. Mąż się bał, ale zapewniłam go, że oficer pozwolił. Nie poznałam go, to było straszne – opowiada Miriam.

Żeby ich wydostać z obozu musiała wpłacić pewną sumę pieniędzy. Mąż dostał też pomoc z organizacji międzynarodowej dla uchodźców w wysokości… 10 dolarów na miesiąc.

– A potem w telewizji opowiadają, ile to uchodźcy dostają pomocy – złości się Miriam.

Teraz mieszkają w miejscowości Al Ramtha. Niestety Jordańczycy coraz bardziej mają pretensje do Syryjczyków, że to przez nich, działania wojenne wkraczają na teren Jordanii.

– Ostatnio pojedyncze rakiety spadają na naszą miejscowość. Ludzie są źli – mówi Miriam.

Lepiej, żeby was wymordowano

Oboje próbują jakoś przetrwać. Mąż dostaje 100 dolarów miesięcznie, za pracę od godz.8 rano do 3 w nocy. Ona robi potrawy z bakłażanów, marynaty – swoim tymczasowym sąsiadom; dzięki temu potrafi zarobić dodatkowe kilkadziesiąt dolarów.

Wynajmują mieszkanie, ale brakuje im na czynsz, z którym zalegali już ponad 2 miesiące. Gdy właściciel chciał ich wyrzucić, wtedy przez przypadek, na Facebooku, odezwała się do niej trzebniczanka Ewa Tarnopolska, która doskonale znała jej mamę. Od słowa do słowa Miriam opowiedziała jej całą historię. Trzebniczanka nie zastanawiając się długo, szybko wysłała jej 200 dolarów przez Western Union. Dzięki niej opłacili czynsz.

– Ostatnio mój mąż został napadnięty i złamano mu rękę, tylko dlatego, że jest Syryjczykiem. Mówili mu, że „powinni was tam wszystkich pozabijać”. Miejscowi po prostu obwiniają nas o wszystko; to spowodowało, że mój mąż powiedział, że on już nie chce tak żyć. Chce, by jego dzieci mogły chodzić do szkoły, nie chce by widziały to wszystko i nie chce, by były wyzywane. W międzyczasie urodziłam drugiego syna, ma teraz 7 miesięcy, starszy ma 3,5 roku – podsumowuje.

W ubiegłym tygodniu byli w ambasadzie w Ammanie. Konsul obiecał, że mąż dostanie wizę, ale muszą pokazać, że mają bilety lotnicze. Dlatego ich znajoma z Trzebnicy, Ewa Tarnopolska za pośrednictwem Facebooka, ogłosiła, że potrzebna jest pomoc w zakupie biletów. Potrzebują około 2500 euro. Trzebniczanka podała też swój numer telefonu.

– Ludzie dzwonią i chcą pomóc. W tej chwili kontaktuję się z wrocławskim stowarzyszeniem „Nomada”, które użyczy nam konta. Prawdopodobnie w poniedziałek będę mogła podać numer. Jeśli ktoś chciałby nam pomóc to proszę dzwonić do mnie pod numer 695-616-530 – opowiada Ewa Tarnopolska.

Być może uda się też uzyskać pomoc z konsulatu. Jak powiedział nam konsul Piotr Leszczyński, odpowiednie pisma do MSZ zostały już wysłane.

– To są pewne procedury, które muszą trochę potrwać, ale jesteśmy w stałym kontakcie z rodziną pani Miriam. Ja wiem, że im jest ciężko, ale my o każde środki musimy występować. Problemem jest nie tyle opłata za bilet lotniczy. Ja muszę być pewny, że ci ludzie po przylocie do Polski nie wylądują „pod mostem”. Oni będą musieli z czegoś się utrzymać, będą musieli znaleźć pracę, jakieś lokum. Wiem, że pani Miriam zna świetnie język polski i jej będzie łatwiej, ale jej mąż języka nie zna. Z moich doświadczeń wynika, że samorządy, nie są skore do pomocy, a jeśli już pomagają, to pomocy wystarcza na 2 może 3 miesiące. Dobrze gdy ci ludzie mają rodzinę czy znajomych, którzy zorganizują akcję, wtedy jest większa szansa, że uda im się zbudować nowe życie – wyjaśnia konsul RP.

Historię Miriam i jej rodziny opowiedzieliśmy też trzebnickiemu posłowi. W podobnej sytuacji w Jordanii jest jeszcze 7 rodzin. Marek Łapiński obiecał, że wystosuje odpowiednie zapytanie do Ministerstwa Spraw Zagranicznych. Już na drugi dzień złożył zapytanie poselskie do MSZ w sprawie rodzin, w których jedna osoba ma polskie obywatelstwo, i pytał jak czy MSZ może pomóc tej konkretnej rodzinie, oraz czy stworzy procedury umożliwiające pomoc innym rodzinom. (Całe zapytanie poselskie można przeczytać na portaluwww.nowagazeta.pl)

Czy Miriam i jej rodzinie uda się wrócić do Polski? Czy osiedli się w Trzebnicy? Czy oboje z mężem znajdą pracę i czy w ogóle uda się jej pomóc?

To pytania, na które dzisiaj jeszcze nie znamy odpowiedzi. Mamy jednak nadzieję, że wśród naszej społeczności są jeszcze ludzie, którym nie jest obojętna krzywda drugiego człowieka.

– Ja się już teraz śmieję. Czasami słyszę lecącą rakietę, czy wybuchy i widzę, jak ludzie są przerażeni, a ja się już nie boję. Chyba powoli przyzwyczaiłam się do tego przeraźliwego odgłosu – kończy Miriam i ma nadzieję, że już niedługo będziemy mogli spotkać się w Trzebnicy.

Czasu pozostało niewiele, bo jak dodaje, mąż ma tymczasową jordańską wizę, ale tylko na 3 miesiące. Potem może zostać deportowany do Syrii, a ona bez męża nie chce wyjeżdżać.

PS.

Ze względów bezpieczeństwa nie możemy na razie publikować zdjęć zarówno Miriam, jak i jej dzieci oraz męża. Za jej zgodą przedstawiamy jedynie zdjęcie jej samej z dzieciństwa.

Artykuły, które były kontynuacją tematu:

Echa naszych publikacji…
Ucieczka z piekła. Czy uda się pomóc?

W zeszłym tygodniu opisaliśmy dramatyczne losy Miriam i jej rodziny. Przypomnijmy, że Miriam, jako dziecko przez kilka lat mieszkała w Trzebnicy.

Po śmierci mamy, jej ojciec – Syryjczyk – zabrał ją i brata do krajów arabskich. Teraz z trudem udało jej się uciec z ogarniętej wojną Syrii do Jordanii.

Ona i jej rodzina pilnie potrzebują pomocy, by wrócić do Trzebnicy.

Jak pisaliśmy, w tej chwili potrzebna jest pomoc finansowa w zakupie biletów lotniczych do Polski. Rodzina będzie potrzebowała również wsparcia na miejscu, a przede wszystkim pracy. Dodajmy, że Miriam doskonale mówi po polsku. Z kolei jej mąż pracował przy wytwarzaniu mebli.

Jeśli ktoś chciałby wesprzeć ich finansowo, to może to uczynić za pomocą rachunku użyczonego przez wrocławskie Stowarzyszenie NOMADA, które działa na rzecz integracji i pomaga między innymi uchodźcom. Oto numer konta:

mBank 88 1140 1140 0000 4690 1800 1010

tytuł przelewu: DAROWIZNA NA CELE STATUTOWE WSPARCIE DLA MIRIAM.

UWAGA bardzo ważny jest prawidłowy tytuł przelewu.

Obecnie Miriam, dalej przebywa w Jordanii i jest w kontakcie z polskim konsulatem. Pojawiły się jednak nowe trudności, które obecnie są wyjaśniane. Chodzi o to, że Miriam i jej rodzina przekroczyli już czas, dozwolonego pobytu na terenie Jordanii i aby móc opuścić ten kraj, prawdopodobnie będą musieli zapłacić karę. Tą kwestię wyjaśniają służby dyplomatyczne w Ammanie.

Tymczasem jak poinformowała nas Ewa Tarnopolska, która od początku pomaga rodzinie Miriam, po naszym artykule odzew był ogromny. Dzwoni do niej wiele osób, które dopytuje jak może pomóc. To pokazuje, że jednak nie jesteśmy obojętni na krzywdę innych.

Miriam ma szansę na powrót do Trzebnicy

O dramatycznych losach Miriam i jej rodziny informujemy od kilku tygodni.

Przypomnijmy, że Miriam, jako dziecko przez kilka lat mieszkała w Trzebnicy. Po śmierci mamy, jej ojciec – Syryjczyk – zabrał ją i brata do krajów arabskich. Teraz z trudem udało jej się uciec z ogarniętej wojną Syrii do Jordanii. Ona i jej rodzina pilnie potrzebują pomocy finansowej, by wrócić do Trzebnicy.

Jak nas poinformowała Ewa Tarnopolska, która zainicjowała całą akcję, nowy konsul RP w Ammanie, poinformował ją, że mąż Miriam otrzyma wizę w dniu 20 sierpnia. Jest więc duża szansa na to, by Miriam wróciła do Trzebnicy pod koniec sierpnia.

Niestety na założonym specjalnie na tę okoliczność koncie w stowarzyszeniu „Nomada” nie zgromadzono jeszcze wystarczających środków. Nie  ma więc odpowiedniej sumy, potrzebnej do zakupu biletów.

– Sprawa jest bardzo pilna. W tej chwili dzwonię po znajomych przedsiębiorcach z Trzebnicy i pytam, czy są w stanie wyasygnować jakieś kwoty na pomoc. Miriam w wynajmowanym mieszkaniu w Jordanii może mieszkać tylko do końca miesiąca. Właściciel już wypowiedział jej umowę – opowiada Ewa Tarnopolska i apeluje o wsparcie ludzi, którzy chcieliby pomóc trzebniczance w powrocie do Polski.

Jeśli ktoś chciałby wesprzeć ich finansowo, to może to uczynić za pomocą rachunku użyczonego przez wrocławskie Stowarzyszenie NOMADA, które działa na rzecz integracji i pomaga między innymi uchodźcom. Oto numer konta:

mBank 88 1140 1140 0000 4690 1800 1010

tytuł przelewu: DAROWIZNA NA CELE STATUTOWE WSPARCIE DLA MIRIAM.

UWAGA: bardzo ważny jest prawidłowy tytuł przelewu!

_______________________________________________

ECHA NASZYCH PUBLIKACJI: Pomogliśmy…

Powrót z piekła. Udało się!
Miriam – Trzebniczanka, która od kilku miesięcy, wraz z rodziną próbowała wydostać się z ogarniętej wojną Syrii, po wielkich perypetiach, dzięki pomocy innej trzebniczanki wróciła do Polski. O jej losach i zorganizowanej pomocy piszemy od kilku tygodni.

Wycieńczona i zmęczona, ale z ulgą i uśmiechem na twarzy. Miriam wraz z mężem i dwoma synami dotarła wreszcie do Polski. W środę, na lotnisku czekaliśmy na nią razem z Ewą Tarnopolską, mieszkanką Trzebnicy, która rozpoczęła i zorganizowała tą niecodzienną akcję pomocy. To ona przez przypadek, po paru latach, odezwała się do Miriam na Facebooku. Zwykła rozmowa po chwili ujawniła, że Miriam jest w bardzo trudnej sytuacji, że jej dom został zbombardowany, a ona wraz z rodziną uciekła do Jordanii i tam utknęła, bo trafiła na bezduszne przepisy administracyjne.

Samolot wylądował około godziny 13.55. Później była jeszcze odprawa i po chwili Ewa Tarnopolska mogła już uścisnąć swoją przyjaciółkę.

 Po wylądowaniu z jednej strony poczułam ulgę, a z drugiej strach przed tym, co mnie czeka. Mieliśmy trochę perypetii na lotnisku w Jordanii, ponieważ bilety były zakupione tylko w jedną stronę. Nie chcieli nas przepuścić, ale na szczęście był z nami polski konsul, który nam pomógł. Najbardziej cały wyjazd przeżywał mój mąż, który zostawił za sobą swoje dotychczasowe życie, jednak teraz jesteśmy już szczęśliwi, że udało nam się cało dojechać i mamy nadzieję, że wszystko dobrze się ułoży  powiedziała nam na lotnisku w Warszawie Miriam.

 Nasza gazeta jako pierwsza opisała losy Miriam i jej rodziny. Opisywaliśmy dramatyczną ucieczkę z ogarniętej wojną Syrii, pisaliśmy o fatalnych warunkach w obozie dla uchodźców i o tym, że nie mogą się wydostać z Jordanii, bo ona ma obywatelstwo polskie, więc nie może mieć statusu uchodźcy, a jej mąż, który jest Syryjczykiem, nie ma z kolei polskiej wizy.

Bezduszne przepisy

O tych trudnościach i pacie administracyjnym w połowie lipca opowiedziała nam Ewa Tarnopolska. Natychmiast zadzwoniliśmy do Jordanii, do polskiego konsula Piotra Leszczyńskiego. Dowiedzieliśmy się, że zna sprawę Miriam Mosalma. Twierdził, że pomaga tej rodzinie, na tyle na ile może, ale faktycznie obowiązują go pewne procedury.

Na koniec dodał, że jeśli by miał pewność, że Miriam i jej rodzina, będzie miała bilety lotnicze, to on obiecuje, że uda się wydać wizę, dla jej męża.

– Wiedziałam, że ona jest w trudnej sytuacji, że nie mają na czynsz i jedzenie. Szybko wysłałam jej pieniądze, żeby jej nie wyrzucono z mieszkania. Wiedziałam, że muszę jej jakoś pomóc. Wtedy postanowiłam, że na Facebooku ogłoszę zbiórkę pieniędzy na pomoc dla Miriam. To przecież Polka, która jako dziecko wraz z bratem, została przez ojca wywieziona do krajów arabskich, a teraz tam jest wojna – opowiada nam Ewa Tarnopolska.

O użyczenie konta bankowego poprosiła wrocławskie stowarzyszenie Nomada. O przebiegu akcji na bieżąco informowaliśmy też na łamach naszej gazety, gdzie podaliśmy też numer konta.

Po naszej publikacji, dramatycznymi losami Miriam, zainteresowały się inne dolnośląskie, a później ogólnopolskie media. Krótki reportaż przygotowała TVP Wrocław, potem ukazał się artykuł w Gazecie Wyborczej i portalu Kulisy24.com Sylwestra Latkowskiego. Audycja radiowa została wyemitowana także w Polskim Radio Wrocław. Na koniec reportaż o Miriam, zrobiła telewizja TVN.

O akcji zrobiło się bardzo głośno. Początkowo dość szybko uzbierano sumę, która była potrzebna na zakup biletów lotniczych. Niestety, wtedy z Jordanii gruchnęła wiadomość, że to nie koniec kłopotów. Okazało się, że Miriam i jej 3,5 letni syn, jako Polacy, przebywają w Jordanii nielegalnie i będą musieli zapłacić karę, 3 euro, za każdy dzień. A ponieważ Miriam z Jordanii próbuje się już wydostać od ponad roku, suma urosła do około 7 tys. zł!

Jakby tego było mało, na przełomie lipca i sierpnia nastąpiła również zmiana konsula. Na szczęście po początkowych trudnościach i determinacji Ewy Tarnopolskiej, która pisała maile do ambasady w Ammanie i dopytywała o wizę, w końcu konsul poinformował, że mąż Miriam otrzymał już pozytywną decyzję.

Ludzie odpowiedzieli na apel o pomoc

Na szczęście zbiórka pieniędzy trwała nadal. Zarówno w naszej gazecie, jak i na portalach społecznościowych informowano, że aby ta polsko – syryjska rodzina mogła opuścić Jordanię, kara musi zostać opłacona.

– Udało się! Jestem ogromnie wzruszona i wdzięczna wszystkim tym, którzy nie znając mnie czy Miriam, zechcieli wpłacić pieniądze i pomogli nam uzbierać potrzebną kwotę, na bilety i karę. Dodam, że udało się uzbierać nawet więcej, dzięki temu po przyjeździe do Trzebnicy uda im się przeżyć te pierwsze trudne miesiące. Oni mają małe dzieci, a przecież na razie nie mają jeszcze pracy – mówi Ewa Tarnopolska i dodaje: – Nie wiedziałam, czy to się uda, ale wierzyłam w ludzi. Szkoda, że władza lokalna zawiodła i nie włączyła się do tej akcji.

Ostatecznie, jak podało stowarzyszenie Nomada, darczyńcy wsparli rodzinę Miriam kwotą 32.437.05 zł i289,99 euro. Z tych pieniędzy zostały opłacone już bilety lotnicze i kara za zaległe wizy.

Pozostałe środki, czyli mniej więcej połowa tej sumy z pewnością ułatwi start rodzinie Miriam w nowym miejscu. Mamy też nadzieję, że mieszkańcy naszego powiatu zechcą pomóc tej rodzinie, jak mówi Ewa Tarnoploska przynajmniej w początkowej fazie, bo Miriam i jej mąż, to osoby bardzo honorowe i na pewno będą chcieli jak najszybciej stanąć na nogi. Należy jednak pamiętać, że podczas wojny stracili swój cały dobytek i majątek. Teraz jednak najważniejsze jest to, by szybko znaleźli pracę.

W czwartek (10 września), Miriam spotka się też z dziennikarzami, z gazet ogólnopolskich, stacji radiowych i telewizji. Pierwsze reportaże będzie można obejrzeć w telewizji TVP Wrocław i TVN i TVN24.

Autorem tekstu jest Daniel Długosz
Tekst był nominowany w konkursie SGL Local Press 2015 w kategorii „reportaż”.

Tagi :

SGL Local Press

Udostępnij