O Nagrodzie im. Jana Rodowicza „Anody”

Fot. D. Gralak / Muzeum Powstania Warszawskiego

Altruizm, gotowość do niesienia pomocy innym, zaangażowanie, gotowość do dialogu. Miarą patriotyzmu i bohaterstwa czasów pokoju jest otwartość na drugiego człowieka.

O Nagrodzie im. Jana Rodowicza „Anody”

Z JANEM RODOWICZEM, bratankiem „Anody” i JANEM OŁDAKOWSKIM, dyrektorem Muzeum Powstania Warszawskiego rozmawia Grzegorz Kapla

Jan Rodowicz „Anoda”, Powstaniec, dwa razy odznaczony Krzyżem Walecznych, kawaler Orderu Virtuti Militari, żołnierz niezłomny. Zatrzymany w Wigilię 1948 nie wyszedł żywy z ubeckiego aresztu. Dlaczego właśnie on jest patronem najważniejszej nagrody przyznawanej przez Muzeum Powstania Warszawskiego?

Jan Ołdakowski: Jego towarzysze broni tak zdecydowali. Usłyszeliśmy od nich, że z całego pokolenia to właśnie on był najbardziej wyjątkowy. Oczywiste było, że nagroda powinna mieć patrona, który wypełniałby szersze ramy niż romantyczny obraz Powstańca: panterka, opaska, hełm. Ten obraz jest tak wyrazisty, że przesłania inne dokonania pokolenia. A nasze przesłanie jest przecież na czas pokoju.

Jan Rodowicz: Wspominali go nie tylko z boju, chodziło nie tylko o bohaterstwo w walce, ale o „chłopackie” wygłupy, jak się przebierał, rozśmieszał wszystkich. Był aktorem, pięknie rysował, był artystycznie uzdolniony. Nie chodziło o to, że przeszedł Powstanie trzykrotnie ranny, żeby zginąć ostatecznie z polskich rąk, ale że po wojnie integrował to środowisko.

J.O.: I to nie był przypadek, ale na zimno przygotowany plan przeciwstawienia się rozpaczy, budowania ducha pośród wszystkich. Kiedy usłyszał, że ktoś ma problem, wpadał, żeby porozmawiać, rozśmieszyć, wyciągnąć na spotkanie.

Nie pozwalał na to, żeby rozlała się depresja.

J.O.: Pilnował, aby wciąż robili coś razem.

J.R.: Przekonał ich, żeby spisali wspomnienia. Przekonał, że to, czego dokonali ma ogromną wartość i nie może zostać ani przemilczane, ani zapomniane. Założył „Biuletyn Historyczny”, wydawany w dziesięciu egzemplarzach. Pisał go na maszynie i wzywał w nim Powstańców do spisywania relacji. 10  osób kwitowało odbiór egzemplarza i zobowiązywało się do tego, że go przekaże kolejnym 10 osobom.

J.O.: A kiedy przyszła odwilż, w każdym inteligenckim domu pojawiła się książka Pamiętniki żołnierzy baonu „Zośka”. Nie byłoby jej, gdyby nie biuletyn „Anody”. On te wspomnienia zamówił. Zmusił  ich do pisania.

Rozumiał, że trzeba powstańczy czyn podnieść do rangi mitu.

J.O.: Z pewnością miał plan, żeby pozostawić po Powstaniu ślad. To właśnie on szukał powstańczych grobów, organizował ekshumacje. Znał wszystkich grabarzy, więc kiedy UB pogrzebało go jako NN, grabarze przyszli do rodziny, aby powiedzieć, gdzie ubecy kazali go pochować.

J.R.: Rodzina wiedziała już po 10 dniach. A jaka musiała być walka w sercach tych ludzi, którzy wydali sekret? Wiedzieli, jak bardzo się narażą, a jednak przyszli i powiedzieli rodzinie, żeby mogła się odbyć ekshumacja.

Skąd „Anoda” miał tak współczesne myślenie, że trzeba czyn utrwalić w opowieści, bo inaczej nie przetrwa?

J.R.: Napisał to w biuletynie: „Przyjaciele. Śmierć wasza nie przerwała rytmu serc waszych. Biją one nadal wśród nas […] bohaterskie i szlachetne. Posłannictwo wasze spełnia się. Marzenia ziszczają. Wierzymy głęboko, że piękną młodą krwią i prochami ziemia ta została wysycona, aby wyrósł z nich najcenniejszy owoc: niepodległość i potęga Polski […]. Praca nasza musi mieć charakter zbiorowy, jako że ze względów wiadomych nie możemy się gromadzić musimy w inny sposób stworzyć warunki dla współdziałania”.

J.O.: A na 75 rocznicę Powstańcy spisali najważniejsze dla nich wartości, z nadzieją, że będą one w życiu społecznym stale obecne. Są to wolność, miłość do ojczyzny, wierność, męstwo, honor, przyjaźń, tolerancja, pomoc słabszym. Powstańcy mieli przekonanie, że Polska będzie uratowana, kiedy ludzie będą razem, będą zaangażowani i będą ten kodeks wartości wspólnie realizować. Nie ulega wątpliwości, że gdyby nie wojna, to właśnie ich pokolenie „urządziłoby” Polskę.

J.R.: Łączyła ich niechęć do Polski sanacyjnej, do zakłamania, do zła, do podziałów społecznych, autorytaryzmu władzy, bo szkoła i harcerstwo wychowały ich w duchu demokracji, wierności zasadom i zdolności do poświęceń. W czasie wojny cały czas dyskutowali o tym, jaka będzie wolna Polska i byli pewni, że chcą lepszej niż ta, którą znali sprzed wojny.

Zastanawia mnie, jaką trzeba mieć wiarę, żeby ufać, że dziesięć egzemplarzy sprawi, iż legenda Powstania przetrwa.

J.O.: Kiedy usłyszeliśmy od jego kolegów, że miał tę świadomość, byliśmy przekonani, że to właściwy patron dla nagrody. Przecież żył po wojnie tylko trzy lata i to wystarczyło mu, żeby zmienić historię. Zmusił swoje pokolenie do myślenia, że skoro przeżyli, to są odpowiedzialni za przyszłość Polski.

Skąd pomysł, że taka nagroda jest potrzebna?

J.O.: Zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że nie można postrzegać Powstańców tylko w wąskich ramach 1944 roku. Że obraz tego pokolenia jest o wiele szerszy, że chodzi o bycie obywatelem, o zaangażowanie, o to, że nie wolno tracić czasu na smutek, na apatię, bo obowiązkiem człowieka jest zmienianie świata. To pokolenie jest wyjątkowe nie tylko z powodu Powstania. Nieprzypadkowo frazę „Śpieszmy się kochać ludzi” napisał Powstaniec. „Anoda” napisałby „odpowiedzialność”, Bartoszewski jeszcze jakoś inaczej, ale każdy miał pewność, że trzeba być zaangażowanym w sprawy społeczne.

J.R.: Ilu jeszcze było „Anodów”? Był największy, ale nie jedyny.

J.O.: Kiedy poszliśmy w 2005 roku do cel bezpieki z panami Bartoszewskim i Chrzanowskim, którzy tam siedzieli, otworzono nam karcer. W środku były szczotki. Któryś z nich rzucił żart „O, miotły były niegrzeczne”. Zajrzałem, a tam trójkątne ściany, nie można się było oprzeć, musieli klęczeć godzinami w zimnej wodzie. Przeszli przez piekło wojny i to ich nie złamało. Przez komunę. Strzegli pamięci. Przywozili polne kamienie, przykręcali do nich pamiątkowe tablice, nie dali zapomnieć o swoich towarzyszach broni. To jest niebywałe pokolenie.

Czyli nagroda miała obudzić społeczne zaangażowanie?

J.R.: Powstała w czasie, kiedy panowało przekonanie, że wszystko jest już osiągnięte, że jesteśmy w Unii, możemy jeździć po świecie. Teraz dociera do młodych, że muszą się angażować, bo nic nie jest dane raz na zawsze.

J.O.: Zależy nam na zrozumieniu, że postawa „Anody”: indywidualizm, nieufność do struktur państwa, wysoki poziom współdziałania to także szacunek do innych. „Anoda” wykluczał pogardę. Rozpowszechnił się na początku naszej wolności model wyścigu szczurów. Dziś młodzi rozumieją, że to nie jest dobra droga.

Wymyśliliście nagrodę, uzgodniliście kodeks jej wartości. I co się dalej działo? 

J.O.: Musieliśmy przekonać rodzinę, że ta nagroda jest ważna.

J.R.: Musieliśmy was przeegzaminować, czy chcecie patronatu w dobrym celu. Wtedy nie istniały jeszcze nagrody społeczne za bohaterstwo czasów pokoju.

J.O.: Patriotyzm dnia codziennego wymaga reakcji na zło. Nominowany był policjant, który w cywilu zareagował, kiedy trzej dresiarze katowali wietnamskiego studenta. Ocalił kogoś za cenę inwalidztwa.

J.R.: Akcentujemy profesjonalizm. Dajemy nagrody tym, którzy ratują życie topielca, ale sami umieją pływać.

J.O.: Kajakarka z Torunia w czasie treningu wyciągnęła z Wisły samobójcę. Zaryzykowała karierę i nie chciała o tym mówić w telewizji. Bardzo ją polubiłem za to, jak nas szorstko potraktowała.

J.R.: Idea Nagrody polega na tym, żeby takich ludzi docenić, zauważyć. Aby tacy ludzie, działając lokalnie, doświadczyli uznania. Żeby odczuli, że ich działanie ma sens. Powstańcy mieli świadomość, że świat wydał na nich wyrok. A jednak mieli przekonanie, że trzeba odbudować Warszawę. I że jest to ich obowiązkiem. Nie mówili o patriotyzmie. Mówili o obowiązku. O tym jest ta Nagroda. Jeśli potrafisz coś zrobić, to twoim obowiązkiem jest podjąć działanie.

Podsumowując: aby otrzymać Nagrodę „Anody” trzeba zaryzykować życie w walce trzech na jednego albo zbudować przedsiębiorstwo na wartościach, a nie z chęci zysku, albo zaryzykować karierę sportową dla ratowania topielca. Stawiacie bardzo trudne warunki.

J.O.: Można być na wózku i mieć roszczeniową postawę, a jednak założyć fundację, żeby wyciągać ludzi do wspólnych działań. Albo być bezrobotną dziewczyną i prowadzić w przygotowanej samemu świetlicy kursy, jak wyjść z bezrobocia i stać się wzorem dla całego regionu. Udowodnić, że depresja nie zwalnia z działania. Jeśli odkrywasz w sobie sprawczość, to nic cię nie zwalnia. Nie możesz odpuszczać.

J.R.: I takich ludzi jest mnóstwo. Trzeba ich dostrzec i pomóc im. Nagroda ułatwia działanie, bo na przykład otwiera drzwi w różnych urzędach i instytucjach. Jeśli dajesz coś innym od siebie, to zawsze jest wartość. I po tym się poznaje wartościowego człowieka, a nie po kolorze skóry, po zasobności portfela czy po poglądach.

 

Grzegorz Kapla

reportażysta, dziennikarz, który słynie z jako­ści słowa. Autor kilkunastu książek, takich jak Bezdech, Gruzja. W drodze na Kazbek i z powrotem czy To, co trwałe. Górale tradycja i wiara, Oblicza śmierci. Opublikował setki reportaży. Podróżnik. Wsłuchuje się w ludzi, zbierając ich opowieści.

 

Materiał został zrealizowany w ramach Nagrody im. Jana Rodowicza „Anody”.

:: Mecenasem Nagrody im. Jana Rodowicza „Anody” jest Fundacja PKO Banku Polskiego.

:: Patronat medialny sprawuje Program 1 TVP, Program 1 Polskiego Radia, Radio Dla Ciebie, Wirtualna Polska, portal NGO.PL oraz AMS.

:: Partnerem akcji jest Stowarzyszenie Gazet Lokalnych, Akademia Rozwoju Filantropii w Polsce oraz Stowarzyszenie Centrum Wspierania Aktywności Lokalnej CAL.

Wywiad ukazał się drukiem na łamach Pisma Samorządu Terytorialnego WSPÓLNOTA 19 czerwca 2021.

Tagi :

Aktualności

Udostępnij