Miała na imię Wanda

Na zdjęciu: Gala konkursu SGL Local Press 2017. Michał Szczęch drugi do prawej strony.
Tekst nominowany w konkursie SGL Local Press 2017  w kategorii „reportaż prasowy” 

Autor: Michał Szczęch,  Tygodnik Regionalna

Do kufra spakowała koc, kilka ubrań, naczynia, fotografie. Mogłaby zmieścić jeszcze bochen chleba, albo butelkę mleka. Przecież ona, dzieci, a droga do nowego domu daleka. Wybrała pamiętniki, kilkanaście zeszytów jego westchnień do tamtej.

 – Mama przywiozła kufer do Nowej Soli aż spod Wilna, w 1945 – wspomina Łucja Haluch. Pamiętniki przeleżały w nim, a później w komodzie, prawie 70 lat. Łucja przeczytała je w roku 2014. Nim ponad tysiąc stron miłosnych westchnień Kazimierza do Wandy odstawiła na półkę, przez rok układała w logiczną całość, bo kartki były w nieładzie, a myśli pourywane.

Ja do swej Wandy się tak przyzwyczaiłem, że w chwilach wolnych myślę tylko o niej, chociaż ona może wcale o mnie nie myśli.

Widziałem Wandę przy kopaniu kartofli. Ogromnie jestem zachwycony, kiedy widzę jej oczy.

Stała koło kaplicy, w płaszczu czarnym lub siwym w kratkę, beret miała granatowy, kołnierz brązowy czy inny w podobnym kolorze.

Poszła doić krowy. Kilka razy jej spojrzenia były utkwione we mnie.

Dziś była moja najdroższa W. u mnie w spółdzielni. Kupiła 10 metrów włóczki koloru lila, 5 motków ciemnych i 5 motków jasnych.

Była w spółdzielni po lacet, kolor żółty. Uśmiechała się do mnie.

Popatrzyła się w drzwi spółdzielni. Ale gdy mnie spostrzegła, odwróciła się.

Widziałem, jak szła chodnikiem. Nie spojrzała ani razu.

Z tego wszystkiego straciłem apetyt i zrobiłem się zupełnie chudy.

Rok 1931 skończony. Kocham Wandę, lecz nie wiem, czy ona mnie też.

***

Sklepowy, z wykształcenia ślusarz bez dyplomu, syn piekarza. Pokochał Wandę, córkę wójta. Zarabiał 90 zł na miesiąc. Co zaoszczędził, wydawał na drobne prezenty dla niej.

Przesłałem pudełko czekoladowych cukierków, pastylek i flakonik perfum.

Paczkę zwróciła.

Kupiłem litr wina, kilo ciastek i pół kilograma cukierków.

Wanda: A gdzie czekolada?

Wziąłem tabliczkę czekolady Goplana z orzechami. Poczęstowałem wszystkich, zostawiając największy kawałek dla Wandy.

Po pracy poszedł do fryzjera.

Abym był trochę przystojniejszy.

Zrobił zakupy.

Trzy koszulki sportowe, krawat, cztery pary skarpetek, pantofle na podeszwie amerykańskiej, tak zwanej słoninie, trzy koszule wierzchnie. Jeszcze spinki, do mankietów i do kołnierzyków. I kąpielówki.

Kupił radio.

Słuchaliśmy koncerty i rozmaitości.

Kazik kocha Wandę – napisał sam do siebie.

Słuchaliśmy radia po ciemku. Trzymałem ręce na jej kolanach. Pozwoliła złożyć pocałunek. Oczy miała przymknięte. Nie broniła się. Całus jeden, drugi. Moc całusów, zajadanych ogórkami z cukrem. Pozwoliła mi pocałować w szyję. Trochę podsunęła się do mnie, ja do niej. I tak powoli, tam i nazad, sunęliśmy po łóżku. Łaskotałem ją w boki, w piersi. I nic! Za kolano i coraz wyżej. Nic…

Złożył obietnicę: Będę ją kochał do śmierci. I dopóki żyć będę nie zdradzę w żaden sposób. Gdy jednak nie otrzymam Wandziuni za żonę, żywot powiodę samotnie.

***

Pamiętnik puchł od miłosnych wyznań. W rok 1931 miał 180 stron, w 1935 – blisko tysiąc.

Była to miłość zakazana.

Tam gdzie ja, tam Wandzi nie będzie, gdyż jej ojciec sobie tego nie życzy. Nie mogę zrozumieć, co on we mnie takiego strasznego upatrzył.

Cały dzień kopałem kartofle. Byłem w rozczarowanej zadumie.

Kończę pisać pamiętnik!

I na tym sprawa mogłaby się rzeczywiście zakończyć. Ale się nie zakończyła, bo Kazimierz napisał list, jeden, później drugi. W kolejnych nie tylko wyznawał Wandzie miłość, ale układał wspólne życie.

Wyobrażam sobie: jesteś całą w bieli, welon długi, aż się ciągnie po ziemi, ładnie mirtą obsadzony, z bukietem pięknych kwiatów. Msza święta, ślub i na wieki złączone serca. Cicho, bez żadnego szumu, zupełnie skromnie. Ty, ja, dzieci, słońce, pokój czysty i porządny…

Nie odpisała.

Myśli porozrywane, szybkie, nieuchwytne. Cierpię!

Kieliszek wódki.

Dwa kieliszki.

Pragnę kończyć z życiem. Dreszcze przechodzą po sercu, gorączka, śmiech ogarnia, jakiś idiotyczny, raptem ból i płacz. Coś rwie w środku. Chciałbym wbić palec w pierś i rozszarpać. W oczach ciemno. Walę się na posłanie. Wstać nie mogę…

***

To była pierwsza miłość, która coś daje, ale też coś odbiera. Kazikowi odebrała rozum. Oszalał z miłości do Wandy. A ona?

Los postawiłam na jedną kartę, bez żadnych roztrzęsań – kocha lub nie kocha. Bo zrozumiałam, że tą drogą nie dojdę nigdy do porozumienia z sobą. Powiedziałam teraz sobie z zimnym rozsądkiem, że w zupełności mogę powierzyć Ci swoją przyszłość, gdyż kochasz mnie. Twoja W.

W obecności rodziców Wandy rozmawiali per pan. Formę tę zachowali w listach.

Czy będzie Pan mógł sprowadzić białe torebki damskie? Kosztują one w Wilnie od 2,50 zł. Są to torebki letnie, sezonowe. Niech Pan to uczyni możliwie jak najprędzej.

Czy ma Pan białe paski? Proszę załatwić, ale tylko białe. Z poważaniem W.

Przyślij ile tylko masz piramid do ciast, 4-6 minimum.

Proszę o dwa arkusze białego papieru, bibułę marszczoną i podwieczorkowe serwetki.

Może masz takie szersze flakony na kwiaty? Przywieź.

Dziękuję za piękne kwiaty i powinszowanie.

Ach! Czy nie zrobiłby mi Pan żadnego prezentu? Należałoby się. Przynajmniej ja tak sądzę.

Przyślij mi lalkę i musztardę w proszku.

Spełniał życzenia. Rozczarowanie wylewał w pamiętniku.

Żona jest najwznioślejszą istotą. Jednak może być żona, która nie kocha albo kocha z musu, udaje czułości, gra. Wtedy mówi: kup mi to, kup mi tamto. Zrób mi to, zrób mi owo. Muszę wyjechać nad morze, na letnisko, w góry. Musisz zaprosić tego pana, chcę się zapoznać, musisz urządzić bal, muszę dziś do teatru, kina itd. A małżonek pracuje wtedy ponad siły. Ona na wysiłek jego patrzy zimno, mówiąc przy tem ironicznie: pragnąłeś dać mi wszystko, więc dawaj kochany.

***

Dziesięć lat starań, planów, ponad tysiąc stron westchnień w pamiętnikach i listach, wyrzeczenia, wydatki, prezenty. A ona? Wyjechała, nagle, do dużego miasta. I przestało się liczyć, czy żyliby długo i szczęśliwie. Liczyło się tylko to, że nie ma już Wandy, dla której poświęcił wszystko.

Zniszczyłem się okropnie. Nie mam ubrania ani obuwia. Kartofle i miska białego kisielu. Pustka dokoła.

Butelka wódki.

Idę ścieżką, którą chodziłem z Wandusią. Na werandzie został jej koszyk, połamany. Jestem na kładce, którą zrobiłem, by miała wygodę przy praniu bielizny.

Dziś dowiedziałem się, że wyszła za mąż. Skończyło się wszystko. Młodość zaślepiona miłością jest głupia.

***

Łucja: – Tata spotkał się z Wandą po wojnie, po przesiedleniu na zachód. Ale nic z tego spotkania nie wyszło, bo miał szczęśliwą rodzinę. Mamę poznał w 1940, przy pracach w polu. Zapakowała pamiętniki do kufra i więcej ich nie czytała. Przywiozła do Nowej Soli, bo jeszcze miałby pretensje. Nie, po wojnie tata nie mówił o tamtej. Może myślał. 100 lat temu złożył w pamiętniku przysięgę, że ożeni się tylko z Wandą. Słowa dotrzymał. Mama też miała na imię Wanda.

Tagi :

SGL Local Press

Udostępnij