Ja, Franek

Na zdjęciu: Gala konkursu SGL Local Press 2017.  Marek Kalinowski pierwszy z prawej strony.
Tekst nominowany w konkursie SGL Local Press 2017 w kategorii „reportaż prasowy” 

Autor: Marek Kalinowski, Tygodnik Podhalański

Franciszek to prawie milioner z opasłym kontem, jednak tylko ludzka życzliwość uratowała go od śmierci z głodu i chłodu.

Tymczasowa rezydencja Franciszka Jaróga to rozpadający się żółty dom na skraju Skomielnej Białej. Niełatwo się dostać do wnętrza tej karykatury pałacu. Bo Franciszek nie zatrudnia odźwiernego. Sam pilnuje swojej prywatności i jest w tym niezmiernie skrupulatny. Dostęp do wnętrza ma tylko parę osób. Pani Grażyna jest w kręgu zaufanych. Wystarczy, że delikatnie zastuka w okno. Odezwie się „Franciszek, otwórz, to ja” i drzwi ustępują niczym wrota bajkowego sezamu.

Wnętrze Frankowego lokum to istny obraz nędzy i rozpaczy. Wiatr hula w nieczynnym kominie. Przez dziury w pułapie zagląda słońce. Może by i to było romantyczne, gdyby na zewnątrz nie trzaskał mróz. Franciszek nie ma bieżącej wody. Dlatego „milioner” jest w stu procentach uzależniony od znajomych, którzy co parę dni go odwiedzają i donoszą aprowizację. Jedyne źródło ciepła w „pałacu” to stary olejowy grzejnik elektryczny. Olejak zupełnie sobie nie radzi z ogrzewaniem przestronnego wnętrza, które od wyjątkowo mroźnej aury oddzielają zaledwie pojedyncze, zdezelowane okna o zgniłych framugach. Dlatego Franek niczym prawdziwy radża większość swojego wolnego czasu spędza w łóżku, nakryty wszystkim, co może stanowić jakąkolwiek izolację od zimna. Do snu Franciszek wciąga na siebie wszystkie posiadane ubrania, włącznie z niebieską kurtką z kapturem.

 Niech pan patrzy, na co mi przyszło – podnosi żałośnie przygasłe oczy. – Żeby choć ciepło mieć, żeby było co jeść. Niech mnie stąd wezmą – powtarza smutnym głosem. O czym marzy milioner? – Żeby się człowiek miał w czym umyć, żeby miał ciepłą wodę – Franciszek rozmarza się na chwilę i wraca do nieodległych czasów, gdy wszystkie te nieosiągalne pragnienia były zwykłą codziennością. Franciszek mieszkał w biednym, ale porządnym domu. Nie był milionerem, ale nie głodował. Palił w piecu drewnem nazbieranym we własnym lesie. Żył oszczędnie, ale w zasadzie niczego mu nie brakowało. Dlaczego musiał opuścić oazę spokoju? Przytulna, skromna gazdówka stanęła na trasie projektowanej szosy ekspresowej łączącej Kraków z Zakopanem. Drogowcy postanowili rozpłatać wzgórze, na którym stał Frankowy dom – głębokim wykopem. Mimo Franciszkowych protestów chałupka zniknęła z powierzchni ziemi gdzieś na przełomie października i listopada.

Niby drogowcy całkiem wysoko wycenili Franciszkową krzywdę. Co z tego, skoro Franciszek do pieniędzy nigdy zbyt dużej wagi nie przywiązywał. Ogromnej sumy opatrzonej wieloma zerami nigdy nie podjął. Bezradni budowniczy zdeponowali kasę w sądowym depozycie, a dla Franciszka sąd ustanowił formalnego „doradcę”.

– Cały czas znajomi pana Franciszka dzwonią do mnie. Niektórzy nawet z pretensjami, że się nim za mało zajmuję. Że nie odwiedzam zbyt często, a przecież jako kurator powinienem – zamyśla się mecenas Jakub Kaszuba. Tłumaczy cierpliwie, jak los związał go z panem Frankiem przy niewielkiej pomocy sądu okręgowego. Mecenas został tymczasowym doradcą Franciszka do rozporządzenia majątkiem. – Chodziło tylko o przeprowadzenie eksmisji i przelanie zapłaty – zaznacza prawnik podkreślając, że na tym w zasadzie kończyły się jego zobowiązania.

A współpraca mecenasa z Franciszkiem nie była łatwa. Klient z założenia na nic się nie zgadzał. Przez ten upór o mało Franciszek nie wylądował wprost na bruku. – Dyrekcja Generalna Dróg Krajowych i Autostrad wyznaczyła termin eksmisji. zanosiło się na to, że  wystawią rzeczy pana Franka przy zakopiance i zburzą mu dom – wspomina mecenas. – Nie mogłem go tak zostawić – dodaje.

Mecenas wyszedł nieco poza rolę „tymczasowego doradcy”. O parę tygodni opóźnił eksmisję i rozpoczął dość rozpaczliwe poszukiwania nowego domu dla swego podopiecznego. Zadanie nie było łatwe. Pan Franek miał ugruntowaną i – szczerze mówiąc – zasłużoną opinię trudnego sąsiada. Po wtóre, ewentualny wynajmujący musiał się spodziewać, że zapłata dotrze z nawet kilkumiesięczną zwłoką. Franciszkowe pieniądze w depozycie były nie do ruszenia.

Procedury się przeciągały. Sam Franek nie był w tym wypadku bez winy. – Przyjechałem kiedyś po niego i mówię: panie Franku, musimy jechać do sądu. On, że nie pojedzie. W końcu dał się przekonać. Do sądu dotarliśmy z ponadgodzinnym opóźnieniem. Sędzia okazał się wyrozumiały i przyjął nas pomiędzy dwoma innymi  posiedzeniami – wspomina Jakub Kaszuba.

Mecenas próbował w pomoc dla trudnego klienta zaangażować rabczański ośrodek pomocy społecznej. Panie z MOPS-u zapamiętały Frankowi, że kiedyś przeganiał je kamieniami. W odpowiedzi na pismo mecenasa w sprawie przydzielenia lokalu socjalnego MOPS doradził, żeby Franciszek poszukał gościny w… sądeckim schronisku dla bezdomnych. Ostatecznie efekt przyniosły wysiłki podjęte przez wynajęte biuro nieruchomości. – Właściciel tego lokalu w Skomielnej okazał się jedynym, który zgodził się przyjąć pana Franka – wspomina mecenas Kaszuba.

Tak Franek stał się lokatorem żółtego domku na rubieżach Skomielnej Białej. Na dobre mu przeprowadzka nie wyszła. – Franciszek podupadł na zdrowiu. Nikogo nie wpuszcza. Tylko mnie się udaje go czasem przekonać, żeby otworzył drzwi. Podrzucę mu coś do jedzenia i wody naniosę. Ale boję się, że on końca wszystkich tych procedur nie doczeka – załamuje ręce pani Grażynka Panafrankowy, anioł stróż. Wspomina, że starszy pan bardzo przeżył wyprowadzkę z miejsca, w którym spędził ostatnie sześćdziesiąt lat. – On zawsze był trochę dziwny. Wybuchał, krzyczał, ale nikomu krzywdy nie zrobił – zapewnia sąsiadka. Franciszek całe lata mieszkał ze swoją mamą w domu położonym na wzgórzu pomiędzy Piłatową a Zbójecką – na pograniczu: Rabki, Skomielnej i Skawy. Oboje pracowali jak mrówki, prowadzili gospodarkę, żyli skromnie i oszczędnie. Frankowe dziwactwa nikomu nie przeszkadzały, bo gospodarstwo było położone na odludziu. Franciszek wykazywał smykałkę do mechaniki. Ludzie docenili te techniczne zdolności i nawet wołali go do Skawy, by naprawiał popsute traktory i inne gospodarskie sprzęty. – To był dziwak, ale nie jakiś tam człowiek niepełnosprawny umysłowo czy ograniczony. On doskonale wie, co się w świecie dzieje, słucha radia, czyta gazety – zapewnia pani Grażyna. Sugeruje, że całe to zamieszanie z ciąganiem Franciszka po sądach było niepotrzebne. – Gdybym wiedziała, jak się sprawy mają – wszystko bym mu przetłumaczyła. Ale proszę zrozumieć. Wolałam się od tego trzymać z daleka. Ludzie zaraz by zaczęli gadać, że chcę na Frankowych pieniądzach łapę położyć – zaznacza i przyznaje, że wszystkie rozterki są już mocno przeterminowane. Najważniejsze, żeby Franciszkowi pomóc, by dożył wiosny, nie zamarzł i mógł jeszcze ze swojej fortuny choćby częściowo skorzystać…

Mecenas Kaszuba zapewnia, że formalnie sprawy Franciszka są już na finiszu. Rozprawa o częściowe ubezwłasnowolnienie już się zakończyła. Lada dzień sąd ustanowi kuratora, a tym samym Franciszek będzie mógł skorzystać ze swoich pieniędzy.

W pomoc będącemu w potrzebie „prawie milionerowi” zaangażował się też na całego sołtys Skomielnej Białej. – Niedoczekanie, żeby w mojej wiosce ktoś zginął marnie, zamarzł albo przymierał głodem – odgraża się Jan Macioł. Soltys powiadomił o losie Franciszka Gminny Ośrodek Pomocy Społecznej w Lubniu. Pracownice socjalne, widząc opłakany stan Franciszka, wezwały pogotowie. Franek trafił na szpitalny oddział do Rabki. Rozpoznanie: zapalenie płuc.

– Pan Franek dochodzi do siebie. Ale jak się wyleczy, to już do tego koszmarnego mieszkania nie wróci. Udało się go przekonać, by choćby tymczasowo zamieszkał w Domu Pomocy Społecznej w Rabie Wyżnej – relacjonuje mecenas Kaszuba. Dodaje, że mieszkając w ludzkich warunkach, otoczony opieką i życzliwością, Franciszek będzie mógł spokojnie zastanowić się nad swoją przyszłością. – Żeby tylko Franek wrócił do zdrowia – martwi się sąsiadka Grażynka.

Tagi :

SGL Local Press

Udostępnij