Zapiski z wyprawy na dach świata!

Zapiski z wyprawy na dach świata, czyli oławianin w Pamirze, część 1

– Nie, no chyba jednak nie jesteśmy normalni, bo nikt dobrowolnie by się tutaj nie zapuszczał – teraz mi głupio, ale to prawda, że tak właśnie pomyślałem. Na swoje usprawiedliwienie mam to, że pomyślałem tak dopiero w czternastej godzinie jazdy terenową toyotą do pamirskiego Chorogu, na granicy z Afganistanem, po godzinie jazdy do Wrocławia, siedmiu godzinach w pociągu do Warszawy, dwóch godzinach lotu do Sankt Petersburga, sześciu godzinach czekania na tamtejszym lotnisku, pięciu godzinach lotu do Duszanbe.

Skoro ktoś wybiera się na sam dach świata, jak często bywa nazywany Pamir(*), to jasne, że po drodze muszą być schody. Pierwsze, te najniższe, zaczęły się już po drodze do Warszawy.

Do przedziału wchodzi starszy pan po osiemdziesiątce. Chwilę patrzy przez okno, a gdy tylko pociąg rusza, zaczyna: – O, tu miał stanąć hotel, ale teraz wszystko zarosło. A te firmę sprzedali. W złym kierunku to wszystko idzie. Co chwilę zerka na mnie, bo nikogo innego w przedziale nie ma. I dalej swoje: – Bo tu się nic nie da zrobić. Niszczą wszystko.

Mija pięćdziesiąty kilometr drogi. Kiwam głową w milczeniu, bo rano nie chce mi się prowadzić dyskusji na ten temat, ale nie odpuszcza: – Bo to kraj rządzony nie przez Polaków. To jak ma być dobrze?! A prawdziwych patriotów nie szanują. Nawet dyplomatom zakazali kontaktów z tym Koby…, Kobul…

– Kobylańskim – rzucam odruchowo i już ma mnie na haczyku.

– No właśnie! – woła radośnie. – A on dobrze policzył, że w Sejmie mamy tylko 37% Polaków. Reszta to mniejszości narodowe. Więc jak mają służyć Polsce? Już w czasie II wojny pokazali, czego chcą, jak z kwiatami witali Rosjan. Potem ci sami Żydzi rządzili z nimi naszym krajem. I dalej rządzą, więc nic nie ma, wszystko zniszczone, rozsprzedane, rozkradzione, a naród upokorzony…

I jak mam mu przerwać? Jak mam powiedzieć, że właśnie jadę do Pamiru, aby pokazać, że nam w Polsce wiele się udało, że jeszcze nigdy w historii kraju nie byliśmy w tak dobrej sytuacji? Że w imieniu Stowarzyszenia Gazet Lokalnych – razem z Joanną Kowalską, koordynatorką projektu – mamy poprowadzić seminarium dla studentów dziennikarstwa, którym na dodatek chcemy kupić parę komputerów (**). Że większość ludzi na świecie żyje w znacznie gorszych warunkach niż my, że nam zazdroszczą. Że żaden inny kraj postkomunistyczny nie awansował tak szybko, jak Polska. Że od lat nie ma u nas wojny, że średnio żyjemy znacznie dłużej niż nasi dziadkowie. Że możemy się pochwalić zniesieniem cenzury, reformą samorządową, wolnymi mediami, w tym niezależnymi gazetami lokalnymi, o których oni w Tadżykistanie mogą tylko pomarzyć. Podobnie jak o naszych dochodach, a nawet drogach czy służbie zdrowia. Nie mówiąc już o prawdziwej niepodległości…

Najpierw dotrzeć

Aby ze stolicy Tadżykistanu dotrzeć do Pamiru, nie ma za wiele możliwości, a dokładniej są dwie. Albo lecimy malutkim samolotem „AN coś tam” – tu wszystko zależy od pogody, no i w środku niewiele miejsc, a lecieć można tylko raz w tygodniu – albo wsiadamy do terenówki i wybieramy szosę pamirską. Stanęło na opcji numer dwa – jako bardziej pewnej. Uznaliśmy, że podstawą zorganizowania seminarium jest przede wszystkim dotarcie na miejsce. Najlepiej z komputerami.

W Duszanbe trzeba szybko przetransportować komputery do auta terenowego. W środku Szamigul - nasz lokalna partnerka z tamtejszej telewizji. Foto: Jerzy Kamiński
W Duszanbe trzeba szybko przetransportować komputery do auta terenowego. W środku Szamigul – nasz lokalna partnerka z tamtejszej telewizji. Foto: Jerzy Kamiński

Raniutko podjeżdżamy na wielki parking na skraju Duszanbe. Kilkanaście samochodów terenowych już czeka. Tu pakuje się do oporu. Na siedzenia, pod nogi i na dach auta. Dobre mocowanie to podstawa, bo czeka nas 15-20 godzin jazdy, która zawsze jest wielką niewiadomą. Oczywiście to już nie prymitywne czasy Marco Polo, który mniej więcej tędy, czyli „Jedwabnym Szlakiem”, wkraczał do Chin. Mamy jednak ze sobą komputery dla seminarzystów w Chorogu, więc nie zgadzamy się na wrzucenie ich pod plandekę na dachu. Po krótkim targu kierowca godzi się, że jeśli wykupimy jeszcze jedno miejsce, to tam możemy złożyć najcenniejsze pakunki. W sumie płacimy za dowiezienie nas do Chorogu 900 somoni, czyli równowartość mniej więcej 200 dolarów. Ruszamy.

Dobre pakowanie to podstawa. Z lewej Joanna Kowalska - koordynator pamirskiego programu Stowarzaszenia Gazet Lokalnych.Foto: Jerzy Kamiński
Dobre pakowanie to podstawa. Z lewej Joanna Kowalska – koordynator pamirskiego programu Stowarzaszenia Gazet Lokalnych.Foto: Jerzy Kamiński

Jedyna

Pasażerowie muszą być czujni niemal jak kierowca. Bez trzymania się uchwytów można solidnie oberwać w głowę. Co chwilę bowiem albo trzęsie na kamieniach, albo trzeba gwałtownie zahamować przed kawałkiem spadającej skały, albo ostro lawirować, by zmieścić się na wąskiej skalnej półce obok ciężarówki.

I jak tu się zmieścić?. Foto: Jerzy Kamiński
I jak tu się zmieścić?. Foto: Jerzy Kamiński

Trasa z Duszanbe do Chorogu ma długość 619 km i stanowi część drogi pamirskiej (ok.1700 km), zwanej na wyrost „Pamir Highway”. Na wyrost, bo trudno ten szlak w ogóle nazywać autostradą. To po prostu górska kamienista droga, tylko miejscami ulepszona asfaltem. Przechodzi przez Uzbekistan, Afganistan, Tadżykistan i Kirgistan. Niektóre źródła mówią, że to druga najwyżej położona droga na świecie, po „Karakorum Highway”, bo szosa przekracza przełęcz Ak-Baital na wysokości 4.655 m n.p.m.

W czasach interwencji ZSRR w Afganistanie droga ta odgrywała rolę ważnej i strategicznej magistrali wojennej. Dziś to jedyna trasa lądowa łącząca Pamir z resztą Tadżykistanu i znany szlak narkotykowy, którym marihuana, opium i heroina docierają z Afganistanu do Moskwy, a potem dalej do Europy Zachodniej. To nie przypadek, że na trasie, głównie po zmroku, mijają nas ogromne nowiutkie terenówki z zaciemnionymi szybami. Więcej jest jednak chińskich ciężarówek z towarem dla odległych górskich miejscowości. Powolutku, spokojnie, toczą się pod górę. Teraz i tak mają lekko. Bywa, że zimą w wyższych partiach drogę blokują zwały śniegu, a wczesną wiosną – błotne lawiny.

Mam ze sobą niezłą mapę Azji Środkowej. Gdy tylko ją wyciągam, dwaj pogranicznicy, jadący z nami, od razu proszą o nią, by przez dłuższą chwilę wodzić po niej palcem we wszystkie strony. Jakby pierwszy raz zobaczyli granicę, której strzegą. Trochę nas to dziwi, bo to jednak wojskowi. Przypominam jednak sobie, jak w Polsce, w latach 80., wojsko odtajniło swoje mapy w skali 1:50000.  Jechałem do Wrocławia, aby coś takiego wreszcie zdobyć i spojrzeć na Oławę „z góry”. A pamiętajmy, że o mapach Google`a nie było wtedy mowy.

A na drugim brzegu już Afganistan. Foto. Jerzy Kamiński
A na drugim brzegu już Afganistan. Foto. Jerzy Kamiński

– Dawaj pasporty! – kierowca powtarza to po drodze parę razy. Co jakiś czas bowiem kolejne zapory, kolejna granica, kolejni mundurowi sprawdzają dokumenty. Czasem stoją przy solidnym betonowym budynku, innym razem wystarczy wystawione przy drodze zwykłe stare biurko, przy którym siedzi ważna osoba. Siedzi i sprawdza. Nie mam pewności, ale za każdym razem, gdy kierowca opuszcza auto, na kokpicie samochodu kurczy się kupka banknotów, czekających – podobnie jak mundurowi – na swoją kolej.

Aby tu wjechać, nie wystarczy wiza do Tadżykistanu, dodatkowo potrzebna przepustka do Górnego Badachszanu. Mimo wszystko to dziwne, że dokumenty sprawdzają nam parę razy, a do bagażnika czy  wielkich tobołków na dachu nikt nie zajrzy. Wszystko wygląda na typową manifestację władzy, która jest, czuwa i wszystko wie.

Szczęście

Mówią, że ze wszystkich azjatyckich byłych republik ZSRR Tadżykistan jest najmniej radziecki i zarazem najmniej azjatycki. Być może to dlatego, że Tadżycy nie są Azjatami, tylko potomkami Persów. Być może także dlatego, że większość „posowieckich” narodów ma wbite do głowy, że w czasach radzieckich wszystko było w porządku, a nawet lepiej. Tymczasem Pamircy kwestionują te prawdy.  Ubiegłoroczna operacja wojskowa w Chorogu (z użyciem czołgów i snajperów), w której zginęło co najmniej kilkadziesiąt osób, to przecież nie przypadek. Zamknięto drogi z miasta, wyłączono sieci komórkowe i niektóre portale informacyjne, ewakuowano obcokrajowców. Na ulicach leżeli zabici i ranni, a ludzie nie mogli opuszczać domów. Pretekstem do operacji było zabicie generała miejscowej bezpieki,  ale nie bez znaczenia była demonstracja rządowej siły, pokazanie Pamircom, gdzie ich miejsce.

Przewodnik muzeum w Chorogu pokazuje czarno-białe fotografie z 1940 roku. Tysiące ludzi z łopatami, młotami, motykami. Jak mrówki. Bez podnoszenia głów. Pod kierunkiem Sowietów starą drogę Duszanbe-Chorog budowano dokładnie… 105 dni! Na nową, całkiem niedawno, potrzebowano już 16 lat, i to z użyciem ciężkich maszyn. W Polskiej Kronice Filmowej z roku 1950, głosem Andrzeja Łapickiego, tak prezentowano Polakom te sukcesy: – Na południu radzieckiego Tadżykistanu, na granicy Indii, Afganistanu i Chin, wznoszą się niebotyczne góry Pamiru. Dach świata. Niegdyś były tu bezpłodne tylko ziemie i nieużytki. Za czasów cesarskich o cywilizacji nikt nawet nie słyszał. Radzieccy ludzie wysiłkiem swoim przeobrazili ten kraj. Wybudowali drogi, zaprowadzili hodowlę bydła, użyźnili pola. Dzisiaj górskie strumienie poruszają turbiny, a ludzie, którzy dawniej nawet pługiem nie umieli kierować, obsługują elektryczne maszyny. Ludność Badachszanu święci 20-lecie swej autonomii. Mieszkańcy Choroga, od maleńkich dzieci do starców, wzięli udział w uroczystej manifestacji. Budowniczowie nowego Pamiru słowem, pieśnią i sercem wyrażają wdzięczność partii bolszewickiej i radzieckiemu rządowi za to, że i do nich, niemal na kraj świata, przyszło szczęście.

Gdy „szczęście” wyszło, Tadżykistanem targała wojna domowa, po której trudno było zauważyć korzyści z transformacji. Na dodatek to wciąż najbiedniejsza ze wszystkich „sierot” po Związku Radzieckim. Stąd działa tu wiele międzynarodowych organizacji, niosących pomoc humanitarną. To kraj, któremu wciąż daleko do standardów demokratycznych. Nie ma samorządów, wolności słowa, w ogóle nie ma wolnych mediów, wszystko twardą ręką trzyma władza. Często łamane są prawa człowieka. Na setkach billboardów w przeddzień święta niepodległości prezydent Emomali Rachmon w modnym garniturze dzierży na polu kłosy zboża, innym razem przyjmuje kwiaty z rąk wdzięcznych uczniów, a gdzie indziej w kasku robotnika pokazuje szerokim gestem kierunek nadchodzących zmian. Oczywiście jedynie słusznych.

Zanim mieliśmy poznać Mardżon, Dilię, Nadżibę, Madinę, Szodigul czy Szukafę, wszędzię witał nas prezydent Emomali Rachmon. Foto. Jerzy Kamiński
Zanim mieliśmy poznać Mardżon, Dilię, Nadżibę, Madinę, Szodigul czy Szukafę, wszędzię witał nas prezydent Emomali Rachmon. Foto. Jerzy Kamiński

Chorog

Zaczyna się mniej więcej na tej wysokości, na jakiej kończą się nasze Rysy. To brama Pamiru. Tutaj swoją siedzibę mają władze Górnobadachszańskiego Okręgu Autonomicznego. Chorog leży w dolinie rzeki granicznej Pjandż. Za hotelowym oknem mamy już Afganistan. A właściwie niemal pionową górę, jak wszędzie wokół, zasiedloną tylko tuż nad rzeką.  Na dodatek przez wiele lat można było na to wyłącznie patrzeć, bez możliwości przejścia na drugą stronę rzeki, choć i tu, i tam Pamircy, swobodnie dogadujący się w swoim języku. Tyle tylko, że jednych los wcielił do Afganistanu, drugich do Tadżykistanu.

Położenie Chorogu wśród wysokich szczytów (5-6 tys. m n.p.m.), bez możliwości swobodnego pójścia w dowolnym kierunku, obrazuje problem całego Pamiru. Zamkniętego, oderwanego od reszty, a jednocześnie chcącego otworzyć się na cały świat.

Jedną z możliwości jest solidne wykształcenie. W Duszanbe usłyszałem od Szamigul, która nas gościła, że Pamircy są lepiej wykształceni od przeciętnych Tadżyków, bo „tam jest mało ziemi, więc mają więcej czasu na naukę”.

W Chorogu funkcjonuje nawet miejscowy uniwersytet, dlatego nasz program stworzenia klubu młodych żurnalistów, który działa już od pół roku, mogliśmy skierować do studentów dziennikarstwa. A właściwie do studentek, bo to dziewczęta zdominowały ten kierunek.

Bahmal, Mardżon, Dilia, Nadżiba, Madina, Szodigul, Szukufa, Nazira, Marhabo, Risolat – już samo  brzmienie imion zaciekawia…

czytaj II część artykułu 

Tekst i fot.:  Jerzy Kamiński

_____________________________________________________

(*) Pamir to najpotężniejszy węzeł górski, gdzie zbiegają się jedyne na świecie łańcuchy górskie, przekraczające 7 tys. m n.p.m. Przeważająca część regionu leży w Tadżykistanie (Górski Badachszan), skrajne części są w Chinach i w Afganistanie. Najwyższym szczytem Pamiru jest położony w Tadżykistanie Szczyt Ismaila Samaniego, który osiąga wysokość 7495 m n.p.m. (w latach 1932-62 nosił nazwę Pik Stalina, a wcześniej Pik Komunizmu). Pamir jest dość zwartym obszarem o powierzchni około 100 tys. km² i o przeciętnej wysokości 4000 m n.p.m. W Pamirze znajdują się liczne lodowce górskie, na czele z najdłuższym na Ziemi (poza strefami polarnymi) Lodowcem Fedczenki. Wyższe części Pamiru są często odwiedzane przez alpinistów, dla których stanowią jedne z najbardziej atrakcyjnych gór na świecie. Pamirczycy to luźno powiązane ze sobą wspólnoty plemienne z jednej, czasem kilku sąsiadujących ze sobą dolin. Porozumiewają się 12 różnymi językami. Nie chcą jednak, by traktować ich jak Tadżyków. W przeciwieństwie do sunnickich Tadżyków i szyickich Persów, mieszkańcy Pamiru są ismaelitami – postępowego, ale wąskiego (ok.25 mln wyznawców) odłamu islamu.

(**) Pamirski projekt Stowarzyszenia Gazet Lokalnych został sfinansowany w ramach Programu Polsko-Amerykańskiej Fundacji Wolności „Przemiany w Regionie” – RITA, realizowanego przez Fundację Edukacja dla Demokracji.

 

Tagi :

Projekty zagraniczne, Tadżykistan, Tadżykistan 2013

Udostępnij