Tekst nominowany w konkursie SGL Local Press 2019 w kategorii dziennikarstwo śledcze i interwencyjne

„Uwięzieni w upale” Bartosz Nawrocki, Gazeta Jarocińska

Robotnicy utknęli na 4 godziny w wysięgniku 10 metrów nad ziemią

Upał, skwar, w słońcu temperatura sięgała 50 stopni. W takich warunkach, 10 metrów nad ziemią w zepsutym wysięgniku utknęli dwaj pracownicy firmy instalatorskiej. Tkwili tak ponad 4 godziny. Służb nie wezwano, pracodawca nie przyjechał. – Ludzie na taśmie podawali im wodę – opowiada jeden z mieszkańców. Specjaliści nie mają wątpliwości: Było zagrożenie zdrowia i życia…

Ogromna czarna plama przed posesją jest dzisiaj jedynym dowodem dramatycznej sytuacji, jaka rozegrała się kilkanaście dni temu na ul. Leśnej w Cielczy. Na gruntową drogę musiało wylać się przynajmniej kilkadziesiąt litrów technicznej cieczy. W powietrzu wciąż czuć naftę. – To powinno być chyba też usunięte, bo ten grunt jest głęboko przesiąknięty – zastanawia się jeden z mieszkańców.

„Ludzie są unieruchomieni”
Na ul. Leśnej prowadzona jest wymiana słupów energetycznych niskiego napięcia. Przy okazji znika pajęczyna linek, które zastępuje jeden kabel. Inwestycję na zlecenie Energi realizuje Zakład Elektromontażowy, który – co ważne – ma również siedzibę w Cielczy na ul. Cmentarnej.
We wtorek (11 czerwca) po godzinie 13.00 stary pomarańczowy mercedes z wysięgnikiem koszowym podjechał pod kolejny słup. To był jeden z najcieplejszych dni w tym roku. Z nieba lał się żar, a w słońcu temperatura dochodziła do 50 stopni Celsjusza. Synoptycy odradzali wychodzenie na zewnątrz. W koszu było dwóch instalatorów. Tak opisywał sytuację jeden ze świadków, który już po zdarzeniu powiadomił o sprawie naszych dziennikarzy: „Od 13 pracownicy firmy elektrycznej są unieruchomieni na wysokości w podnośniku koszowym, nie mają możliwości zjazdu z powodu wycieku oleju hydraulicznego, który wsiąka w ziemię. Szefa firmy do tej pory nie widziano, a okoliczni mieszkańcy podają im wodę na linie”.
„Najgorszy dzień w życiu”
Gazecie udało się dotrzeć do mężczyzn. Jak to przeżyli? – Szczerze? Było przeje… Najgorszy dzień w moim życiu – opowiada jeden z nich i pokazuje spalony od słońca niemal na czarno kark. O samym zdarzeniu mówić jednak nie chcą. – Nic się nie stało, nie ma sprawy – ucinają.
Rzecznik Państwowej Inspekcji Pracy nie ma wątpliwości – przy tego typu działalności w firmie muszą być opracowane procedury na wypadek podobnych zdarzeń. – Z jednej strony pracownicy zatrudnieni przy eksploatacji sieci elektroenergetycznej, średniego czy wysokiego napięcia, to muszą być fachowcy, którzy powinni wiedzieć, jak postępować w sytuacjach awaryjnych. Sytuacja, że gdzieś się podnoszą i następnie nie mogą zjechać, to jest rzeczywiście sytuacja skrajna, ale to też mieści się w ryzyku zawodowym – mówi Jacek Strzyżewski z Okręgowego Inspektoratu PIP w Poznaniu. – Powinna być procedura, czy w takiej sytuacji powiadamiają pracodawcę, straż pożarną, czy jakieś inne służby ratunkowe, techniczne. To musi być skodyfikowane, przekazane załodze i pracownik musi to wiedzieć, żeby też miał świadomość, jak się w takiej sytuacji zachować, szczególnie w pracach wymagających sprawności psychofizycznej.
„Może ześlizgną się po słupie”
Sytuacja wyglądała dramatycznie. Z naszych ustaleń wynika, że dwaj pracownicy zostali podniesieni na wysokość słupa, tj. około 10 metrów nad ziemię. Wówczas w urządzeniu pękł jeden z węży hydraulicznych. – Wyciekł olej i główna pompa przestała działać, blokując jednocześnie ramię. Tam jest druga, awaryjna, którą można pompować ręcznie i opuścić kosz. Problem w tym, że ona także nie zadziałała – opowiada świadek. Mężczyźni wisieli tak do 17.30. Nie mieli nawet wody. Tę dostali od okolicznych mieszkańców. – Oni chcieli dzwonić na 112. Ale tłumaczyli, że szef im powiedział, że mają „nie dzwonić, bo straż nie jest od takich rzeczy”. Miałem wrażenie, że ten cały „szef” nie chciał, żeby ktokolwiek się dowiedział o tym incydencie. Nie wiem, czy to prawda, ale podobno zaproponował, żeby „ześlizgnęli się po słupie” – wyjawia rozmówca Gazety. Siedziba firmy znajduje się niecałe 2 km od miejsca zdarzenia.
Rzecznik PIP głośno zastanawia się, czy to, że pracownicy utknęli na ponad cztery godziny na wysięgniku, jest jedynie ich zaniedbaniem, czy jednak powiadomili, zrobili co trzeba, a służby nie zareagowały. – Gdybym ja nie mógł dodzwonić się do pracodawcy, nie mógł wdrożyć procedury awaryjnej, natychmiast wybrałbym numer 112 – dodaje. Tymczasem. – Tego dnia nie mieliśmy żadnego zgłoszenia z Cielczy – mówi st. asp. Mariusz Banaszak, rzecznik Komendy Powiatowej PSP w Jarocinie. – Mamy możliwość ratowania z wysokości i w mojej ocenie – po takim zawiadomieniu dyżurny podjąłby decyzję o zadysponowaniu drabiny – dodaje.
„To był istny cyrk”
Ludzie, którzy widzieli zdarzenie mówią, że robotnicy byli już bardzo wyczerpani całą sytuacją, również psychicznie. Podobno „dawali sobie czas do 18.00”. – W pewnym momencie przyjechała druga ekipa z tej firmy, podstawili drabinę i oni schodzili. Ale to był istny cyrk. Cudem nikomu nic się nie stało – opowiada rozmówca Gazety proszący o anonimowość. – Co to za szef, który tyle godzin nie zainteresował się swoimi pracownikami? Przecież oni nawet wody nie mieli, już nie mówiąc o czymś do zjedzenia.
Z naszych ustaleń wynika, że brak procedur awaryjnych może być w tym przypadku tylko czubkiem góry lodowej. Mercedes, na którym utknęli pracownicy, ma bez mała kilkadziesiąt lat. Sprawność takich urządzeń certyfikuje w Polsce Urząd Dozoru Technicznego. Na dźwigu już dawno widnieją naklejki z informacją o tym,
że… „Stop. Wstrzymano eksploatację”. Czy użytkownik zapomniał o zdjęciu wlepek, czy świadomie naraża zdrowie i życie swoich pracowników?
„Życie było zagrożone”
Żeby to potwierdzić wysłaliśmy zdjęcia pojazdu wraz aktualną tablicą rejestracyjną do UDT. – Numer ewidencyjny nie widnieje w naszej bazie danych, więc może być podejrzenie, że urządzenie zostało wyrejestrowane z ewidencji i nie powinno być dopuszczone do eksploatacji. Właściciel urządzenia, aby móc używać podnośnik powinien mieć aktualną decyzję UDT dopuszczającą do eksploatacji urządzenia – wyrokuje Maciej Zagrobelny, rzecznik UDT w Warszawie. Rozwiewa też wątpliwości, co do oznaczenia dźwigu. – Naklejki informacyjne pochodzą z UDT, a naklejka „stop” informuje o braku decyzji zezwalającej na eksploatację urządzenia – dodaje. Tymczasem kilka dni po zdarzeniu mercedes był wykorzystywany przy pracach instalacyjnych w Osieku i to przy drodze publicznej.
Czy plama na drodze będzie jedyną konsekwencją tego, co stało się w Cielczy? – To jest niecodzienna sytuacja i na pewno tak być nie powinno. Jak powiedziałem – określone procedury powinny zostać wdrożone – mówi Strzyżewski z inspekcji pracy. I chociaż do wypadku na szczęście nie doszło, to… – Tyle godzin, na takiej wysokości to grozi udarem cieplnym, odwodnieniem. Wszystko jest możliwe. Tam nawet mogło być zagrożenie dla zdrowia i życia.
„Dla nas temat jest zakończony”
Mercedes z koszem, na którym robotnicy zostali uwiezieni, ma wciąż numery rejestracyjne z Opoczna (woj. łódzkie). Jak ustaliliśmy, pochodzi z działającej tam dużej firmy Elektro-Test. Do kogo więc tak naprawdę należy niesprawny pojazd? – Myśmy sprzedali to dwa lata temu. Dla nas temat jest zakończony. Widocznie człowiek nie zrobił przeglądu, ani nie przerejestrował – tłumaczy nam przedstawiciel firmy.
(red.)
FOTO 17 czerwca 2017 DOMI

„Na pewno nie zginą”
Rozmowa z Tadeuszem Dominem, właścicielem Zakładu Elektromontażowego
Chciałem z panem porozmawiać na temat zdarzenie z udziałem pana pracowników, które miało miejsce w ubiegłym tygodniu na ul. Leśnej w Cielczy. Wie pan, co się tam stało?
Nie wiem.
Pracownicy pana nie informowali?
Nie. A co tam się stało?
Wysięgnik należący do pana firmy zepsuł się i dwaj pana pracownicy zostali na ponad 4 godziny uwięzieni na wysokości.
To wiem, bo nie szło zjechać.
I co pan na to?
Co mam powiedzieć. Powiedziałem im, że z drabiny mają zejść i naprawić węże. Tego się nie zrobi od ręki. Trzeba jechać do Jarocina, zrobić węże, oleju nalać i zejść. A oni nie chcieli zejść z drabiny.
Pan wie, że to jest nieprawidłowa procedura w tego typu zdarzeniach? Powinniście wezwać fachową pomoc.
Zeszli z drabiny, myślę, że to nie jest przestępstwo.
Proszę pana – to jest 10 metrów wysokości – naraża pan w ten sposób życie i zdrowie tych ludzi. Ma pan tę świadomość?
Stało się. Zawsze jest tak w pracy, że jakiś wąż pęknie, to nie znaczy, że coś robione było nieprawidłowo. Mówię: zejdźcie z drabiny. Czemu nie zeszli, to tego to nie wiem. W końcu zeszli. Dziwię się im. Chciałem drugi podnośnik wynająć, ale nie było od kogo.
A pan ma tylko ten jeden podnośnik?
Mam drugi, ale hamulce są do naprawy.
A dlaczego pan używa dźwigu, który jest wycofany z eksploatacji?
Wycofany jest, bo był u naprawy. Teraz wszystko działa.
Ma pan pozwolenie UDT na używanie tego dźwigu?
Tak. Przyjadą i mi tu zrobią. To znaczy mają zrobić.
Pan mnie kłamie. Ten podnośnik nie ma przeglądu od blisko dwóch lat.
Nie ma, bo jak powiedziałem był u naprawy.
Panie Tadeuszu – przecież ci ludzie w takich warunkach ryzykują zdrowiem i życiem w pana firmie.
No nie zginą. Na pewno nie zginą.
Nie zginęli, to nie znaczy, że nie dojdzie do tragedii. Pan używa sprzętu wycofanego z eksploatacji – tak czy nie?
Jest wycofany, bo nie ma dozoru. Przez to.
I dlatego pana pracownicy w ogóle nie powinni na ten podnośnik wchodzić.
No dobra. To nie będę używał.
Mam wrażenie, że dla pana życie i zdrowie tych pracowników nie ma żadnej wartości?
Ma na pewno. Przecież nie o to chodzi. Tak jak powiedziałem, bo się wkurzyłem przez to, co stało się w tym tygodniu, że dozór ma być zrobiony.

 

Konkurs SGL Local Press 2019 wsparli:

belka z logo2019 1

Tagi :

Bez kategorii

Udostępnij